poniedziałek, 14 lipca 2014

6.

                  Gdy obudziłam się tamtego ranka, Sean leżał z rozwartymi powiekami i patrzył na mnie tym dziwnym wzrokiem, którego nie umiem rozszyfrować. Lekko się uśmiechał i głaskał moją głowę. Zawsze chciałam z nim porozmawiać o śmierci mamy, lecz przez większość czasu nie bywa trzeźwy, więc nie ma ochoty z nikim gadać poza swoimi przyjaciółmi ćpunami. W dni takie jak ten nie ma sposobu, by zmusić go do konwersacji. On tylko patrzy na mnie, a ja na niego. Tylko się uśmiecha, a ja wiem, że w ten sposób mi dziękuje. Próbuję coś powiedzieć, ale on przykłada palec do ust i nakazuje milczeć. W milczeniu spędzamy godzinę, dwie, czasem trzy, aż nie przyjdzie tata i nie zgoni nas z łóżka.
                     Tamtego poranka cała historia się powtórzyła. Chcę przekazać bratu, że jest niewinny i nie musi pokutować, ani błagać Boga o wybaczenie. Chcę, by rozumiał, że za każdym razem, gdy widzę go w takim stanie dostaję palpitacji serca. Pierwsze spojrzenie, a ja panikuję, że tym razem nie przeżyje. Odejdzie, zostawi mnie samą na tym świecie, jakby to miała być teraz moja kolej na obwinianie się. Ale ja też cierpię. Ja też straciłam własną matkę, autorytet, przyjaciółkę. Nie umiem spędzać czasu z wujkiem Robertem. Czuję wtedy, jakby ktoś wykopał mamę z ziemi i włożył jej duszę w jego ciało.
                   Nic nie poradzę, że takie myśli dopadają mnie w samolocie. Ledwo usiadłam obok brata, a teraz wgapiam się w znajomą twarz i wyłapuje poszczególne znaki, dzięki którym jestem w stanie stwierdzić, że ten gnojek znów coś wciągał. Od razu smutnieję i próbuję zakopać się we fałdach skórzanego fotela. Przywykłam już, że wszędzie latamy tym samolotem. Jego wystrój przypomina pokój gościnny ciotki Claire. Na dębowym stoliku przed nami leży kilka magazynów ułożonych w niewielki stosik. Ojciec siedzi po drugiej stronie, w jednej ręce trzymając tablet, a w drugiej szklankę do połowy wypełnioną whiskey. Nad nim wisi ekran wielkości wersalki wyświetlający najświeższe wiadomości, czyli głównie wszystko o Wielkich Poszukiwaniach. Kiedyś przeczesywałam kanały, szukając stacji nadającej ze Stanów Zjednoczonych, ale tutaj nie łapie niczego spoza granic naszego kraju. Lub po prostu nie chce wyłapywać.
- Czy nasze życie wyglądałoby inaczej, gdybyśmy mieszkali w innym miejscu? - zwracam się do brata, który odrywa wzrok od okna.
- Zawsze możemy zamieszkać na Grenlandii. Tamten klimat to coś wspaniałego.
Zakrywam usta, maskując własne rozbawienie.
- Jeśli tak bardzo tego pragniesz, jestem za, by cię tam wysłać - z szklanki ojca znika część trunku. - Zawsze marzyłem, by moje dzieci coś osiągnęły. Może uda ci się poznać język misiów polarnych.
- Prędzej ich skamielin, ale dziękuję za propozycję. Na pewno się nad nią zastanowię.
Wyciągam telefon i sprawdzam, czy nie dostałam żadnej nowej wiadomości. Przez kilka dni nieustannie wymieniamy się z Tobym swoimi obawami, czy wizjami na temat przyszłości. Nawet doszliśmy do tematu kolonizacji Oweriusza - niedawno odkrytej planety. Oczywiście żartowaliśmy, ale kto wie? Może przeznaczone jest nam rozmnażanie się na skalę międzygalaktyczną. Niestety na poczcie nic nowego.
                        Kiedy lądujemy, muszę przyłożyć dłoń do brzucha, jakby to miało na celu uspokoić mój żołądek. Nienawidzę momentu, gdy koła dotykają podłoża, a moje wnętrzności pchają się do wyjścia ewakuacyjnego. Chwilę zajmuję mi dojście do siebie. Wstaję i jako pierwsza wysiadam z samolotu. Schodząc stopniami w dół staram się wyglądać najdoroślej jak się da. W odległości kilku kilometrów nie widzę niczego poza pasem startowym, zieloną trawą oraz wielkim hangarem.
- Serdecznie witam młodą pannę Roberts! - starszy mężczyzna podaje mi dłoń, całując mnie w policzek. Jego siwe krótkie włosy łaskoczą moją skórę. Próbuję odpowiedzieć, ale ten już jest przy moim bracie i ojcu. Potem przyjeżdża po nas limuzyna, w której spędzam kolejne dwie godziny swojego życia.
- Zobacz tam - Sean wskazuje na wielki szklany budynek wyłaniający się zza drzew. Jest ogrodzony wysoką siatką zakończą u góry drutem kolczastym. Nie muszę zerkać na tablicę, by wiedzieć, że dojechaliśmy do NIB. Narodowy Instytut Badawczy współpracujący z firmą mojego ojca. Można by powiedzieć, że mamy fory.
                       Nie słucham wszystkich ludzi witających się z nami, bo chyba zwariowałabym. Każdemu kiwam głową, starając się zachować promienny uśmiech.
- Przeznaczyliśmy dla państwa całe jedenaste piętro - tłumaczył mężczyzna w białym fartuchu, spod którego przeświruje granatowy garnitur. - Jest tam jadalnia, w której zawsze powinno znaleźć się coś do jedzenia, a jeśli mają państwa jakieś życzenia co do posiłków, proszę zadzwonić telefonem pod numer 11. Na tym piętrze znajduję się również siłownia, basen, sauna, kino...
- Wizja basenu brzy cudownie - oznajmia brat opierający się o stalowy drążek w windzie - ale mam nadzieję, że nie będę musiał spać w wodzie. Wilgotność drastycznie wpływa na moje problemy z pęcherzem.
Przy Seanie pod wpływem różnych rzeczy trudno być poważnym. Znów muszę użyć dłoni, by zasłonić usta. Naukowiec czerwienieje i natychmiast wnosi poprawki do swojej wypowiedzi.
- Jest tam także siedem sypialni, więc nie musi się pan obawiać o swoje zdrowie.
- To bardzo dobrze. Nie lubię się moczyć.
- Gwarantujemy panu najsuchszą noc życia.
                            Sean siedzi na skórzanej sofie, bawiąc się pilotem.
- Nudzę się.
Za to ja leżę na podłodze i liczę halogenowe lampki na suficie. Gubię się przy trzydziestej, gdyż zmieniają kolor świecenia i zamiast pomarańczu oślepia mnie ognista czerwień.
- Chodźmy się przejść.
- Ciekawe gdzie - mówię znużonym głosem.
- Sprawdźmy czy tamta siatka jest pod napięciem.
- Okay, ty jej dotykasz, a ja nagrywam dla potomstwa.
Oboje się śmiejemy. Leżę tak jeszcze przez chwilę. Następnie wstaję i idę do jednej z sypialni. Nie wiem, czy uda mi się wytrwać tu cztery dni nie wariując. Jutro doktor Haynees ma oprowadzić nas po laboratoriach i pokazać pierwsze modele VIS. Zabawa przednia, nie ma co zaprzeczać.
                       Wchodząc do pokoju już trzeci raz nadal uważam go za niesamowity. Kryształowy żyrandol, perskie dywany i łóżko wielkości mojej łazienki. Kolor beżowej kozetki zlewa się z zasłonami w oknach, które w tej chwili nie przepuszczają światła. Jestem zmęczona, więc padam na to niewielkie niebo w postaci tony pościeli i miękkiego materaca i odpływam.
- Wstawaj! - słyszę wrzask własnego brata, co zmusza mnie do podniesienia się.
- Co? - pytam zaspana.
- Choć, musisz coś zobaczyć - chwyta moją dłoń i ciągnie za sobą, a ja ulegam mu niczym posłuszny baranek pasterzowi.
Początkowo myślę, że znów coś wciągnął i chce mi pokazać elfy latające wokół krzesła(bywało tak kilka razy), ale ku mojemu zdziwieniu wchodzimy do windy, Sean wciska przycisk z cyferką 0 i drzwi się zamykając.
- Coś się stało? - zmartwiona próbuję wyczytać coś z jego twarzy, ale on skupia się na widoku za szybą. Jest już ciemniej, więc jedyne, co dostrzegam do siatka i obrzeże lasu.
Nagle chłopak się podrywa i wskazuje gdzieś palcem.
- Patrz.
Przybliżam się do szyby i dostrzegam jakąś białą plamę za ogrodzeniem.
- O to chodzi?
- Tak. Przed chwilą jeden ze strażników tam podszedł, a dziewczynka zniknęła. Teraz znów wróciła.
Więc ta biała plama to dziewczynka. Nie mam sokolego wzroku, szczerze mówiąc powinnam nosić okulary. Długa historia.
- Nie powinniśmy tam podchodzić, jeśli o to ci chodzi.
- Jestem ciekawy, co ta mała tutaj robi. A ty nie?
Gryzę się w język, by nie powiedzieć prawdy.
- Nie. Wracajmy.
- Przestań, nikt nas nie zauważy.
- Tutaj roi się od kamer i czujników ruchu, inteligencie. Ojciec będzie zły.
Moje zdanie nie robi na nim żadnego większego wrażenia, a że nie chcę zostawiać brata samego, idę z nim. Drzwi windy otwierają się, a my wymykamy się na zewnątrz. Na szczęście korytarz jest pusty, a na jego końcu widnieje tabliczka "wyjście ewakuacyjne". Szybko wychodzimy z budynku, a mnie znów atakuje chłód. Nienawidzę wieczornego powietrza.
- Tam - Sean idzie wprost w stronę ogrodzenia. Tuż obok nas biegnie jeszcze ściana, więc nie widzimy wszystkiego dokładnie. Kiedy dochodzimy do krawędzi, a wilgoć z trawy zdąża przedrzeć się przez moje skarpetki, przed nami pojawia się strażnik.
                      Brat łapie moją bluzę i przyciąga mnie do siebie. Jest na tyle ciemno, że nie udaje mu się nas zauważyć. I tak to raczej nie jest jego zadanie, bo kieruje się do siatki. Wyprostowany staje przed dziewczynką. Nadal nie umiem jej dokładnie opisać. Biała plama. Tyle widzę.
- Kazałem ci się stąd wynosić! - wrzeszczy mężczyzna, ale mała nie odpowiada. - Słyszysz, wynoś się!
Sekundy milczenia, po czym strażnik wyciąga pistolet. Biorę głęboki wdech.
- Zastrzelę cię, jeśli sobie nie pójdziesz, mała zdziro.
- Chcę go zobaczyć! - oznajmia cieniutki głos. - Mojego brata!
- Wynoś się!
- Chcę...
W tej chwili słyszę stłumiony wystrzał. Biała plama pada na kolana, ale nie płacze. Sean szybko reaguje i przytula moje ciało. Pozwalam mu na to, bo jestem w szoku. Odwrócona plecami, patrząca na święcący napis "wyjście ewakuacyjne" wyłapuję poszczególne dziecięce słowa:
- Mojego brata.... chcę go zobaczyć... Proszę. Ten... Ten ostatni raz... mojego brata.
Kolejny strzał, aż sama upadam. Wszystkie głosy ucichły, a ja czując własne spływające łzy oglądam się przez ramię.
- Zaświeć latarnie numer osiem - mówi mężczyzna do radia. - Muszę coś sprzątnąć.
Światło się zapala, a ja zaczynam szlochać.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
byłabym wdzięczna, gdyby pod tym rozdziałem zostawił po sobie ślad każdy czytający. ;~; chciałabym wiedzieć, ilu was jest.

środa, 9 lipca 2014

5.

                Każdy z nas posiada godność osobistą. Czasem jej wskaźnik wykracza poza normę - wszystko nie będące normą nazywamy patologią. Zastanawiam się, czy to, co teraz robię mieści się w mojej skali normalności.
             Wchodzę na stronkę prasową i wyszukuję użytkownika. Klikam na obrazek z czarną plamą, a przede mną pojawia się opcja "wyślij wiadomość". Siedząc przy biurku bawię się ołówkiem, mocno przyciskając go do blatu, przez co pozostawiam na nim czarne kreski. Mija godzina, dwie. Zadzwonił na policję, bym sobie poszła i teraz chce rozmawiać, co? Śmieszne. Tak, całkowicie straciłam poczucie własnej godności.
"Twój tok myślenia jest dla mnie niczym czarna dziura, wielka niewiadoma. Czego chcesz? (odpisuj proszę na email marseil12v@htwd.com)"
Wiadomość wysłana.
               Wstaję, prostuję nogi i idę do łazienki. W pomieszczeniu panuje półmrok, gdyż mam w zwyczaju włączać jedynie niebieskie żarówki znajdujące się koło lusterka. W rezultacie otrzymuję morską otchłań, która świetnie wpływa na moje samopoczucie. Od razu uśmiecham się, ściągam wszystkie ubrania i wchodzę pod prysznic. Nadal czuję na sobie chłód powietrza i zimną ręce wujka. Miejsce, w którym ułożył swoje dłonie dokładnie szoruję.
               Kocham go, ale mnie przeraża. Boję się, że jeśli będąc w jego obecności zrobię coś nieodpowiedniego, na moją osobę spadnie kara boska, tysiąc piorunów w ładnym opakowaniu. Lecz najbardziej bolesnym faktem jest to, że Robert jest tak bardzo podobny do mamy - z wyglądu jak i z charakteru.
              Porządnie się wycieram i zakładam piżamę. Podsuszone włosy związuję i wracam do laptopa. Szybko wchodzę na pocztę i znajduję nową wiadomość.
"Od: t0b1@htwd.com
do: marseil12v@htwd.com
Tytuł: Czarne dziury są fajne.

                Pozwolisz, że na początku postaram się wszystko wyprostować. czarna_owca jest dość poszukiwaną osobistością przez rząd jak i policję. Swoje artykuły staram się zabezpieczać i podawać za każdym razem fałszywe dane. Nieraz nadaję z kafejki w Canberra, a innym razem z Muswellbrook, (więc nie mam zielonego pojęcia, jak mnie znalazłaś. Prosiłbym o wytłumaczenie tego w odpowiedzi.). Mój sąsiad mieszkający nade mną potępia działania czarnej_owcy, więc wybacz za wezwanie policji, ale Twoje wrzaski na pewno nie polepszyłyby relacji między nami. Prościej było pozbyć się Ciebie udając, że nie wiem o czym mówisz, niż zaprosić Cię do środka na kawę.
                  Oczywiście mój głupi współlokator musiał dodać coś o fankach, ale obstawiam, że nasze krzyki wszystko zagłuszyły. Ogółem mam nadzieję, że ten stary pryk jest na tyle głuchy co głupi i nic nie zrozumiał.
                Tak więc chciałaś podyskutować o Wielkich Poszukiwaniach? Powiem tyle: to idiotyczne rozwiązanie problemu. Kanada prędzej czy później nas zaatakuje. Póki co rząd robi wszystko, by zapobiec temu w pokojowy sposób, co ostatecznie skończy się porażką. Pomyślmy jak prezydent wielkiego państwa. Chcemy zaatakować małe państewko, ale tak się złożyło, że to państewko jest nam winne fajną sumkę pieniążków. Do tego naukowcy stwierdzili, że jest tam dość pokaźne złoże diamentów. Więc wmówimy im, że jeśli oddadzą nam pieniądze, my ich nie zaatakujemy. Oni będą szukać złoża, a gdy je znajdą, zapłacą nam. My odzyskamy pieniądze, będziemy bogatsi, a że małe państewko będzie na razie bezbronne, bo całkowicie skupiło się na oddaniu długu, zaatakujemy je przy pierwszej lepszej okazji.
                Paskudne eksperymenty na ludziach. W tym punkcie uważam Wielkie Poszukiwania za najgorszy pomysł roku. Pomyśl, że ci ludzie zamienieni w zabawki mogliby walczyć. Niczego nie zyskamy bawiąc się ludzkim życiem. 
                Chciałbym usłyszeć, co Ty o tym sądzisz. Liczę na jak najszybszą odpowiedź.
                                                                                                              Toby"

                 Straszne, jakie to wszystko wydaje się rzeczywiste. Nigdy nie myślałam, że Wielkie Poszukiwania aż w takim stopniu odbijają się na naszych relacjach z innymi państwami. Jesteśmy słabym, nieuzbrojonym kontynentem. Każdy może nas zaatakować.
                 Zdaję sobie sprawę, że z napięcia od połowy zaczęłam czytać na głos. Sięgam po butelkę z wodą i wypijam prawie połowę, zgniatając plastik palcami. Muszę przyznać, że Toby, choć nie wygląda dojrzale jest niesamowitą czarną_owcą. Biorę głęboki wdech mając nadzieję, że niczego nie spapram.
"Od: marseil12v@htwd.com
do: t0b1@htwd.com
Tytuł: RE: Czarne dziury są fajne.

                Powiedzmy, że przymknę oko na zdarzenie z policją. Znalezienie Twojego adresu nie zajęło nawet pięciu minut, ale to pewnie przez niezastąpiony talent mojego przyjaciela. Ciesz się, że nie mają takich w rządzie.
               Przeraża mnie przyszłość, którą opisałeś. Jeśli rywalizacja obywateli zdobyła tak wysoki poziom, ciekawe, czy przy takim obrocie spraw byliby w stanie dość szybko zażegnać spory między sobą.                             Pisałeś już kiedyś o tej teorii w swoich artykułach? Odniosłam wrażenie, że jesteś osobą wierzącą w Wielkie Poszukiwania, aczkolwiek nie zgadzasz się z metodami realizacji tego przedsięwzięcia.
              Co do eksperymentów... taka ciekawostka. NIB zaprojektował "stworzenie", które zostało pozbawione wzroku. Niedługo pod ziemie zostaną wpuszczeni ślepi ludzie, którzy dzięki pozostałym zmysłom będą musieli odnaleźć diamenty. W twoim artykule mówiłeś o pytaniu "Co potem?". Nie wiem, czy wiesz o takich badaniach NIB, ale wyobraź sobie setki ludzi bez oczu przechadzających się po ulicach Sydney. Bo w końcu po Wielkich Poszukiwaniach VIS-56 tak po prostu nie umrze.
                                                                                                              Dominique"


             
Prostuję się, czując ból w plecach. Napisanie tej wiadomości zajęło mi piętnaście minut. Czytam ją kilka razy i dopiero wysyłam. Już prawie północ, więc podłączam słuchawki do laptopa i włączam najstarsze kawałki Metallici. Zazwyczaj słucham tego typu muzyki na głośnikach, by w pełni poczuć każdą nutę, aczkolwiek jest zbyt późno. Przez jakiś czas wgapiam się w ekran, czekając, aż pojawi się coś nowego w skrzynce odbiorczej, ale szybko się nudzę. Zaczynam kręcić się na obrotowym krześle, przez co słuchawki wypadają z moich uszu. Potem gryzę wargę i znów wracam do rysowania ołówkiem na blacie.
                I w końcu przychodzi wiadomość.
"Od: t0b1@htwd.com
do: marseil12v@htwd.com
Tytuł: RE: Czarne dziury są fajne.

                     NIB posunęło się do tego stopnia? Nie miałem zielonego pojęcia! Skąd wiesz takie rzeczy? Modyfikowanie ludzi w takim nakładzie przypomina mi "Nowy wspaniały świat" Huxleya. Aż ciągnie człowieka na wymioty. Nie sądzisz, że obywatele powinni wiedzieć?
                     Sam staram się nie straszyć innych swoim scenariuszem, bo w końcu nie mam stu procentowej pewności. Do tego nie chcę, by jeszcze Kanada mnie ścigała. Wolę uświadamiać im te przyziemne fakty..
                   Co do Twojego przyjaciela z radością bym go poznał. Może pomógłby w paru skomplikowanych zabezpieczeniach. Z chęcią pisałbym agresywniejsze teksty, lecz istnieje ryzyko, że gdy poszczekam nieco głośniej na tym podwórku przestaną się ze mną cackać.
                                                                                                                      Toby"
         
                     
Mimowolnie uśmiech pojawia się na moich ustach. Przyznaję, że oczy zaczynają błagać o przerwę. Więc zanim zabieram się za odpisywanie, idę do kuchni. Gdy nieco zaspokoiłam ciekawość mój apetyt wzrósł. Idąc korytarzem pukam w drzwi brata, ale nikt się nie odzywa. Otwieram je, zaświecam światło i jak zwykle trafiam na pustkę.
                     Robię kilka kanapek, pod pachę pakuję karton z sokiem pomarańczowym i starając się niczego nie upuścić docieram do swojego pokoju. Pochłaniając jedzenie wyobrażam sobie Zaca, który dowiaduje się o czarnej_owcy. Nigdy nie pytałam go o jego stronnictwo w tym temacie. W temacie Wielkich Poszukiwań. Boję się, że pracujący dla mojego taty Zac popiera jego politykę. I tak nie rozumiem, dlaczego mój ojciec...
- Dominique ...
Odwracam się jak poparzona i zastaję przed sobą własnego brata w zakrwawionej bluzie.
- Sean! - szepczę wściekle, choć w środku jestem studnią smutku. - Znowu? Chodź do łazienki.
Delikatnie popycham go do przodu i po raz pierwszy od dawna świecę lampę zamocowaną na suficie.
- Ja nie chciałem. To wszystko moja wina. Tak bardzo cię przepraszam!
- Ciiii - mówię, pomagając mu usiąść na brzegu wanny. Śmierdzi alkoholem i papierosami, ale to nie jest aktualnie moje zmartwienie. Powoli podwijam rękawy bluzy szykując się na widok rozciętej skóry.
Tym razem wszystko jest większe i głębsze. Wyciągam z szafki wodę utlenioną i kilka gaz.
- Cała sytuacja z mamą, jej śmierć. Ja naprawdę przepraszam.
Staram się nie słuchać tego bełkotu, bo pewnie sama zaczęłabym płakać. Jak najszybciej opatruję rany przyzwyczajona do widoku krwi. Choć obraz jest paskudny, to wiem, że nie taki diabeł zły jak go malują. Sean nie jest w stanie przez to wykrwawić się na śmierć.
                     Ściągam z niego brudne ubrania, a on zostaje w bokserkach i ciemnozielonej koszulce. Przemywam mu twarz, ścierając łzy z policzków. Następnie pomagam mu się podnieść i kładę go na moim łóżku.
- Przepraszam - teraz on szepcze, a ja układam moje dłonie na jego twarzy, delikatnie ją gładząc.
- Przestań. To był wypadek, Sean. Już wszystko w porządku, słyszysz?
Zapominając o świecie, laptopie i dawnej ekscytacji z powodu rozmowy z Tobym wtulam się w klatkę piersiową brata najmocniej jak tylko potrafię. Chcę przejąć cały jego smutek i żal na siebie, by mógł się poczuć wolny. Robię tak za każdym razem.
- Mama jest zła z powodu mojej ignorancji w tamtym momencie. Nienawidzi mnie tak, jak i Robert mnie nienawidzi. Jej odebrałem życie, a jemu ukochaną siostrę.
Czuję jedną samotną łzę wymykającą się spod zamkniętej powieki. Staram się nie szlochać - udało mi się to opanować kilka miesięcy temu. Sean całuje moje włosy i mówi:
- Kocham cię.
- Ja też cię kocham - odpowiadam cichy, ale pewnym głosem.
- Obiecaj, że ty mnie nie zostawisz.
- Nigdy cię nie zostawię.

środa, 2 lipca 2014

4.

              Czuję, jak od siedzenia na tej posadzce zamarza moja kość ogonowa. Ściągam sweter i kładę go na ziemi, mając nadzieję, że to jakoś pomoże. Opieram brodę o kolano i niestety to wszystko, co mogę zrobić. Kiedy nadchodzi absolutna cisza, to miejsce wydaje się być przerażające . Farba odchodząca od sufitu wisi nade mną, jakby już gotowa do opuszczenia się w dół. Ściany swoim ciemnym zabarwieniem optycznie zmniejszają szerokość klatki schodowej, co źle wpływa na mój stan umysłu. Brudne okna ledwo co przepuszczają światło dzienne, więc cała sceneria przypomina opuszczony szpital psychiatryczny. Nawet drzwi do mieszkania są dość stare i obite, w niektórych miejscach pojawiają się znaki nacięć. Kto chciałby pociąć drzwi? Dziury są wąskie ale głębokie.
               Chyba o mnie zapomnieli. Kiedy patrzę na zegarek, stwierdzam, że minęły dwie godziny odkąd pojawiłam się przed kamienicą. Zaczynam odczuwać skruchę, która powoli wyjada moje wnętrze. Taka rozmowa z Tobym wcale nie była na poziomie myślących, wykształconych osób. Lecz na samym początku mógł przyznać się do swojej tożsamości w internecie. Pewnie i tak bym mu nie uwierzyła. Myślałam, że autor tamtego artykułu będzie nieco starszy. I będzie wyglądać na nieco mądrzejszego. Często łapię się na tym, że potrafię bez namysłu oceniać ludzi po ich zewnętrznej skorupie. Za każdym razem ostro się za to karcę, ale i tak natura wygrywa.
- Mogłabyś sobie pójść? Sąsiedzi pewnie już zadzwonili na policję - oznajmił głos czarnowłosego chłopaka.
- Nie - stwierdziłam cicho. - Chcę pogadać.
- Gdybyś umiała się zachować, może byśmy pogadali. Teraz stąd spadaj.
Garbię się, oplatając nogi rękoma. Wiedziałam, że jestem rozpieszczonym bachorem, ale nikt nie odmawiał mi nigdy czegoś tak po prostu. Przynajmniej nikt znajomy.
- Chcę pogadać.
- Idź stąd.
- Proszę, pogadaj ze mną.
Zza drzwiami musi przeprowadzać się jakaś konwersacja między Tobym a tym rudym chłopakiem, bo słyszę rozmowę. Niestety nie jestem w stanie wyłapać żadnego zdania. Kończy się na tym, że czarna_owca nawet nie odpowiada na moją prośbę.
                Znów siedzę w ciszy. Aż do czasu, kiedy mój brzuch zaczyna mi wypominać, że zjadłam tylko śniadanie. Syczę w jego stronę, że to było obfite śniadanie i powinien czuć się dobrze, ale chyba go nie przekonuje. Co chwilkę po klatce schodowej niesie się przeciągliwe burczenie. Nawet z żołądkiem nie jestem w stanie się dzisiaj dogadać.
               Wkładam słuchawkę do jednego ucha, gotowa włączyć jakąś muzykę. Szukam czegoś ciekawego, ale po kilku sekundach przełączam na inną piosenkę i tak przelatuję całą listę utworów. Wzdycham i postanawiam poszperać online.
- Właśnie - szepczę.
Wchodzę na stronkę, na której wcześniej zadałam anonimowe pytanie. Odszukuję je i ilość odpowiedzi razi moje oczy.
"czarna_owca dość często publikuje artykuły, zazwyczaj w nocy. Trzeba przyznać, że koleś pisze zgodnie z prawdą. Sam nie popieram idei tego całego cyrku."
"czarna_owca to idiota, który nie dostrzega szansy lepszego życia. Powinien się cieszyć, że rząd jeszcze nie ukarał go za te brednie."
Dalej kryje się jeszcze kilka bezsensownych anonimowych wypowiedzi. Potem natykam się na coś mądrego.
"Sądzę, że warto się zatrzymać przynajmniej na chwilkę nad jego potokiem myśli. Jeśli jesteś ciekawa tych artykułów, często można na nie trafić nocą koło godziny drugiej. Zostają dość szybko usunięte, dlatego polecam kopiować ich treść i wklejać w Worda. Wtedy można dokładniej je przestudiować."
Cenna rada. Zjeżdżam w dół i odkrywam najświeższy komentarz.
"Niedawno natknęłam się na tego użytkownika i jestem pozytywnie wstrząśnięta faktem, że w naszym kraju egzystują jeszcze ludzie, których mózgi nie zostały wyprane. Oby tak dalej!"                Podniecona odpowiedziami wstaję i po raz kolejny pukam do drzwi. Mam ochotę skakać jak mała małpka, ale gdy Toby otwiera drzwi, niemal nie pakuję mojego telefonu do jego buzi.
- Popatrz!
Chłopak odgarnia włosy i przez chwilę wpatruje się w wyświetlacz, co rzuca na jego twarz nieco światła. Dopiero teraz zauważam ciemną plamę pod jego okiem. Zdecydowanie to musiał być kiedyś niezły siniak.
- No i?
:Lekko mnie zadziwia.
- Masz niezłą grupę zwolenników i gdybyś....
- Myślisz, że o tym nie wiem?
- To dlaczego z nimi nie pogadasz?
Zamykając drzwi mruczy:
- Żeby takie przybłędy jak ty mnie nie nawiedzały.
Kładę dłonie na drzwiach i opieram się o nie czołem. Co mam zrobić, żeby ze mną porozmawiał?
- Przepraszam. Hej, proszę pogadajmy.
Gdy tak stoję i błagam o wybaczenie, na klatce schodowej pojawia się trzech wysokich mężczyzn w policyjnym umundurowaniu. Niebieskie stroje rzucają się w oczy, a pewien biały napis na prawej piersi wywołuje u mnie chęć ucieczki.
- Dominique?
Uśmiecham się do starszego blondyna. Na szczęście w tych ciemnościach jego oczy nie są widoczne, przez co czuję się nieco bezpieczniej.
- Dominique Roberts?
- Tak, to ja.
Wujek zbliża się do mnie i obejmuje ramieniem.
- Co ty tu robisz?
Teraz imię i nazwisko wyszyte na jego mundurze jest o wiele bardziej widoczne. Drzwi do mieszkania chłopaków otwierają się i obaj z niego wychodzą.
- Dzień dobry, sierżant Robert Newman. Z tego co nam wiadomo, ktoś stąd wzywał policję.
- Tak, ja - odzywa się Toby. - Ta dziewczyna wtargnęła do mojego domu, rozpoczęła bójkę. Wyprowadziłem ją z mieszkania, ale od kilku godzin przesiaduje na wycieraczce i nie ma zamiaru się stąd ruszyć.
Czuję, że wzrok wujka przeszywa moje ciało. Chcę się zapaść pod ziemię, z dala od wstydu.
- Mini, będziesz się tłumaczyć?
Tylko on mówi do mnie Mini. I wcale nie chodzi o to, że jestem niska, bo nie jestem. Kiedy miałam sześć lat, mama stwierdziła, że Mini to ciekawy skrót od imienia Dominique i tak mnie będzie nazywać. Kiedy umarła, tez zwyczaj przejął Robert.
- Nie.
- Skoro tak... Muszę wypełnić papiery. Macie może dowody tożsamości?
Toby znika za framugą, a ja trafiam na spojrzenie jego rudego kolegi. Nie wygląda, jakby mnie za coś obwiniał. Bardziej przypomina to wzrok współczucia. Na tą chwilę nie jestem w stanie zrozumieć, o co mu chodzi. Wtedy wraca Toby i pokazuje dowody. Kątem oka wyłapuję imię drugiego chłopaka. Christian.
             Kiedy już wszystko jest uzupełnione, wujek przeprasza za mnie Christiana i Tobiego, po czym kładąc dłoń na moich plecach rusza do przodu. Po wyjściu na zewnątrz chłodne powietrze uświadamia mój umysł o tym, że już dawno powinnam być w domu. Robert odsyła swoich kolegów machnięciem dłoni, a oni wsiadają do auta i odjeżdżają. My, idąc powoli chodnikiem nie odzywamy się do siebie. Odwracam się i zerkam w okno, które teoretycznie należy do chłopaków. Stoją tam i patrzą się na mnie. Dopiero teraz czuję prawdziwe dreszcze.
            - Więc może powiesz, co tam robiłaś?
- Nic takiego - zapewniam po raz setny. - Pokłóciłam się z nimi i chciałam porozmawiać.
- Chyba nieco przesadziłaś, skoro byli zmuszeni do wezwania policji.
Szczelnie owijam się swetrem.
- Matka nie byłaby dumna z takiego zachowania. Zawsze mówiła, byś uważała na swoje słowa.
- Ale ja tylko chciałam wymienić z nimi kilka zdań.
Stanęliśmy przed bramą wjazdową do mojego domu, a wujek ścisnął moje ramiona.
- Rozumiem, że ojciec pozwala ci robić różne idiotyczne rzeczy, oraz daje ci co tylko zapragniesz, ale w przyszłości tak nie będzie, Mini. Musisz się otrząsnąć, bo mama na pewno patrzy na ciebie z góry i się wstydzi.
Nie lubię, gdy ktoś tak często wspomina o mamie. Chowam zaszklone oczy pod powiekami i ściskam wargi.
- Obiecasz, że postarasz się, by mama była dumna?
Kiwam głową na znak zgody.
- Obiecuję.
Robert całuje moje czoło, uśmiecha się i znika. Muszę chwilę postać, by nadmiar emocji umknął z umysłu. Potem podchodzę do strażnika, a ten wciska guzik i brama się otwiera.
               Podczas kolacji nikt nie dopytuje się, jak poszły moje poszukiwania. Ojciec oznajmia tylko:
- Za dwa dni wyjeżdżamy. Chciałbym, abyśmy wszyscy byli obecni podczas testowania VIS-56.
- A co, jeśli ktoś z nas ma plany? - pyta Sean, pakując do buzi wielką porcję płatków czekoladowych, a mleko płynie po jego brodzie. Musiał coś brać, jak zwykle.
- Byłoby miło, gdyby ten ktoś przełożył swoje plany na inny termin. Zależy mi na waszej opinii, dobrze o tym wiecie.
- Okay, okay. Tylko żartowałem, stawię się na odprawie.
Związuję włosy w koka, z którego i tak uciekają pojedyncze brązowe pasma. Wzdycham i idę do swojego pokoju. Mój kryzys osobowości rozkazuje mi zwinąć się w kłębek na pościeli i rozmyślać nad sensem swojego życia.
              Może rzeczywiście jestem zbyt nachalna i rozpieszczona. Zac zawsze jest do moich usług, ojciec polega na moich opiniach, a wszyscy pracownicy płaszczą się przede mną, jakby od tego zależało ich życie. Jakby jedno moje słowo mogłoby wpłynąć na ich posadę. Ale ja nie chcę nikogo ranić. Mama też pewnie tego chce.
          Zmuszam się do sprawdzenia, czy pod pytaniem nie ma żadnych nowych odpowiedzi. Oczywiście, że są. Większość zachwala czarną_owcę, kilka osób twierdzi, że to skończony dupek i hipokryta - tutaj aż prycham. Następny komentarz stawia mnie pod jeszcze większym znakiem zapytania.
"Odezwij się. Toby."