- Koniec przerwy - informuje ojciec. To oznacza, że muszę wstać i wyjść na dalsze zwiedzanie.
Głowa piekielnie mnie rozbolała, ale wolałam nie upominać się o żadne leki. Perspektywa udania się gdzieś samodzielnie przeraża za każdym razem. W salonie dołączam do Seana. Zadziwiającą staje się jego postawa. Wyprostowany, ręce w kieszeniach i nonszalancki uśmiech.
- Brałeś coś?
Tutaj piorunuje mnie wzrokiem.
- Dlaczego wszyscy tak myślą?
- Bo tak wyglądasz.
Sama jeszcze w pokoju związałam włosy w wysoką kitkę i przebrałam się w wygodną bluzę z kapturem.
- Teraz czeka nas najważniejszy punkt - mówi jeden z naukowców i rusza do windy.
Zjeżdżamy na ósme piętro. Mocno oświetlony korytarz prowadzi nas do stalowych drzwi. Obok znajduje się identyfikator. Mężczyzna zbliża twarz do ekranu, pozwalając maszynie ją przeskanować. PIB i wokół drzwi rozbłyskuje zielona otoczka. Z pomieszczenia wypływa fala przyjemnego zimna, która łaskocze moje policzki. Jednak potem następuję ciemność, a naukowiec wkracza do środka. Przyciskając jakiś przycisk sprowadza światłość.
- Śmiało, wchodźcie.
Tak też czynię, stąpając po śladach ojca. Pokój - bądź lodówka, kto co woli - jest już mniej oświetlony. Kilka lamp halogenowych nade mną, dwie czy trzy wbudowane w podłogę. Na samym końcu znajduje się słoik, a w nim jakaś osoba. Przestaję iść do przodu i zaciskam palce w pięści. Widzę jedynie plamę, więc zmuszam się do zrobienia jeszcze kilku kroków.
Wewnątrz stoi chłopak, może w wieku Seana, lub starszy. Blond włosy są krótko obcięte. Nosi dziwny jaskrawożółty kombinezon, a jego wargi przybrały fioletowy kolor. Najbardziej przeraża mnie brak oczu. Na ich miejscu widzę czarne oczodoły, zapadniętą skórę. Stoję, spowita szokiem, oddychając najciszej jak to możliwe. Wysuwam rękę, by dotknąć oddzielającą nas szybę, a wtedy chłopak się uśmiecha.
Wrzeszczę, bo inaczej nie da się opisać dźwięków, które wydaję. Wszyscy starają się mnie uspokoić, ale miotam się, wyrywając z ich uścisków. Kiedy znów patrzę na blondyna, on wzrusza ramionami i podskakuje niczym Czerwony Kapturek. Odpycham naukowca tak mocno, że ląduje tuż przy tubie z nieznajomym. On się śmieje i pokazuje mężczyźnie język.
- Uspokój go jakoś, Harry! - krzyczy ojciec.
Wtedy czyjaś ręka pada na czarny przycisk, a blondyn znika w zielonej mgle. Aczkolwiek nie ma go tylko parę sekund, wraca spokojniejszy. Znów staje na baczność w absolutnym bezruchu.
Moje przerażenie sięga zenitu. Zakrywam twarz dłońmi i próbuję uspokoić oddech. Serce bije jak szalone. To człowiek, normalny człowiek zamknięty pod kloszem, pozbawiony oczu. Żaden VIS-56, zwyczajny człowiek.
- Wytłumaczysz się jakoś? - warczy ojciec.
Harry otrzepuje biały kitel i z nerwowym uśmiechem wyprowadza nas z pokoju.
- Widocznie ktoś zapomniał zjawić się tu rano i podać należytą dawkę provis.
Wkurza mnie używanie przez ludzi słów, których nie rozumiem. Oczywiście zgaduję, że provis to jakiś lek, ale taka odpowiedź nie jest satysfakcjonująca.
- To był zwykły chłopak - szepczę do Seana.
On nadal patrzy na tamtą postać, niczym woskowy posąg.
- Mylisz się! - woła Harry. - Dzięki postępom chłopaków z innego działu udało się nam stworzyć najbardziej podobny organizm do ludzkiego, z takimi samymi cechami, nawet zaopatrzony w mózg. Ten osobnik jest z nami od zarodka. Nasza największa duma.
- Przez jaki czas pracujecie nad VIS-em? - pytam - Wielkie Poszukiwania nie były ogłoszone na tyle dawno, by jakikolwiek zarodek mógł tak wyrosnąć...
Łapię się na swojej niewiedzy. Nie mam pojęcia, ile potrzeba by stworzyć coś takiego. Przejeżdżam paznokciami po szyi. Świat nagle stał się wielką tajemnicą.
Scio me nihil scire. Wiem, że nic nie wiem.
- Żaden to problem dla aktualnych postępów nauki, młoda damo. Jutro przejdziemy się razem w otchłań tuneli zbudowanych pod instytutem, by dowieść perfekcji VIS-56.
Ojciec jest zdziwiony. Przeciera czoło, a ja widzę zatroskaną twarz młodego chłopaka, jakim niegdyś był. Potem jego oczy powracają do pustej formy, a ciało znów się napręża.
- Sądzę, że zobaczyliśmy wystarczająco - oznajmia i wychodzi na korytarz. - Możemy już wracać.
Jadąc windą - tak, znowu - Harry cały czas patrzy się w moją stronę. W końcu podenerwowana rzucam mu krótkie spojrzenie, a on przykłada wskazujący palec do ust. Gest trwa sekundę. Speszona robię krok w tył i uderzam Seana w ramię. To wyciąga go z zamyślenia.
- Coś się stało?
Chcę zapaść się pod ziemię.
- Nie.
Jak kula wystrzelona z armaty wpadam do pokoju Seana. Jestem pewna, że przyłapię go albo na ćpaniu, paleniu, bądź piciu. Przygotowałam nawet rodzicielski monolog, ale brat siedzi na łóżku. Tylko tyle robi. Dosłownie.
Oblizuję wargi. Coś tu nie gra. Widzieć go trzeźwego dłużej niż kilka godzin to jak dostać stos prezentów pod choinkę.
- Sean?
Nagły ruch głową powoduje napływ dreszczy.
- Tak?
Powoli podchodzę do niego i siadam obok.
- Coś się stało?
Zabawne, godzinę temu pytał mnie o to samo.
- Nie - odpowiada.
- Boże, Sean, przestań kłamać. Myślisz, że nie widzę? Coś musiało tobą nieźle wstrząsnąć, skoro siedzisz tutaj o suchej gębie.
- Aż tak ci to przeszkadza? - burczy pod nosem.
- Wiesz, że nie o to chodziło... Po prostu powiedz, proszę.
- Chodzi o tą dziewczynkę.
Biorę głęboki wdech.
- Co z nią nie tak?
Obejmuje mnie ramieniem i obydwoje lądujemy na miękkim łóżku. Wiem, że zrobił to specjalnie, gdyż nie chce patrzeć w moje oczy. Może skupić się na suficie, żyrandolu, czymkolwiek.
- Nie widziałaś jej, prawda? Była zbyt daleko.
- No tak. Wada wzroku.
- Ten chłopak - zaczyna - w tym wielkim słoiku. Wyglądali identycznie. On i ona. To musi być jej brat.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
tyle nie pisałam, że z rozmachu stworzyłam kolejny rozdział. D:
zachęcam do sprawdzenia mojego nowego bloga, Blizny nadziei za niedługo pojawi się tam kolejny rozdział, tymczasem zapraszam na prolog. (":
poniedziałek, 27 października 2014
niedziela, 26 października 2014
8.
Staram się uśmiechać do ojca, ale wewnątrz wiem, że moje przerażenie mu nie umknie. Dobra mina do złej gry nie wychodzi zbyt dobrze. Zwiedzamy różne piętra, a uczeni opowiadają nam o ewolucji ich wynalazku.
- Początkowo VIS miał być robotem. Niestety próby zaopatrzenia maszyn w ludzkie zmysły były błędem. Zrozumieliśmy to nieco potem. Zaczęliśmy hodować idealne organizmy jakiś rok temu. VIS-56 jest ideałem nad ideały.
Odłączam się i rozglądam. Znajdujemy się w pomieszczeniu z wysokim sufitem. Wszędzie widzę słoje wypełnione formaliną, a w niej pływające zarodki. Nie peszę się, bo na lekcjach zaawansowanej biologii mieliśmy już do czynienia z takimi rzeczami. Podchodzę bliżej, do szklanej półki. Zbliżam twarz do małej istoty. Poniekąd po człowiek, wygląda jak my.
Porządek tego świata przeraziłby najstarszych ludzi. Mieszamy różne rasy psów, bawimy się genami, by uzyskać słodkich towarzyszy. Wydajemy majątki na weterynarzy, by organizmy, które nie są na tyle silne, by żyć, mogły biegać obok naszych nóg.
Te zarodki za szklanymi kopułami są dokładnie tym samym. Tworzymy zabawkę, która posłuży przez jakiś czas, a gdy będzie niepotrzebna i rzucona na pastę codzienności nie przetrwa nawet miesiąca.
Wycieczka w żadnym stopniu mnie nie interesuje. Chciałabym zaszyć się w ohydnym pokoju u tam przeleżeć resztę naszej wyprawy. Tymczasem chodzę, niczym duch, przez ciasne korytarze. Co chwilę brat się odwraca i spogląda w moje oczy. Nie jestem w stanie się uśmiechnąć, więc skupiam wzrok na suficie.
Tamta dziewczynka nadal nawiedza mój umysł. Widzę ją za szybami w laboratorium, opierającą się o ścianę w pokoju dyskusyjnym, biegającą po holu głównym. Ona też się nie uśmiecha. Bo jak można cieszyć się z własnej śmierci? Zastanawiam się, czy nie opowiedzieć o tym wszystkim Tobiemu. Jako czarna owca mógłby nagłośnić sprawę. Ktoś, ktokolwiek musiałby się tym zainteresować. Nie wolno zabijać ludzi za to, że chcą się zobaczyć ze swoim bratem.
Brat. Kim może być jej brat? Czego wcześniej nie zadałam sobie tego pytania! Kogo NIB chciałby porwać? Poszukiwaną osobą może być jakiś naukowiec. Przecież znam miliony historii, gdzie wróg porywał znanych uczonych, by ci wytwarzali dla niego broń, urządzenia nawigujące, promy kosmiczne czy satelity.
Idąc tym tropem, brat dziewczynki jest wystarczająco mądry, by pomóc przy stworzeniu VIS, aczkolwiek nie podoba mu się dzisiejsza polityka i nie widzi rozwiązania w genetyce. Dlatego zmuszono go do współpracy.
I tak nie ufam swoim domysłom. Teraz naprawdę chcę skontaktować się z Toby'm, lecz wiele w tym przypadku sprzeciwów mego umysłu. Skoro strażnikowi tak bardzo zależy, bym o niczym nie mówiła, na pewno śledzą mnie teraz za pomocą kamer. Rozglądam się. Akurat jesteśmy w sali konferencyjnej, a jakiś łysy gość wyświetla na wielkim pulpicie niezrozumiałe równania matematyczne. Słucham go, ale wszystko jest takie niejasne.
Mogłaś uważać na matematyce, idiotko.
Nieważne, nie to jest priorytetem. Oczywiście w pomieszczeniu znajdują się cztery kamery. Jedna z nich bacznie mnie obserwuje. Wymuszam uśmiech i macham do obiektywu. Ciekawe, czy w pobliżu znajdują się jakieś podsłuchy.
Chyba zmieniam się w agentkę.
Myśl dalej. Gdybym chciała się upewnić, czy ktoś zamknął swój dziób wystarczająco mocno, co bym zrobiła? Zabiłabym go, ale póki co oni ufają, że ze strachu prędzej się zsikam niż coś pisnę. Myśl dalej.
Internet. Toż to złote odkrycie. Jest możliwość, iż zechcę się skontaktować z kimś poza NIB. Wtedy piszę email, sms-a, nagrywam wiadomość wideo, cokolwiek. Wystarczy, że to wyślę i wszyscy są udupieni. Także muszą być w moim telefonie, laptopie. Nie tylko moim, Seana też.
- Ziemia do Mini - odzywa się brat. Patrzę w górę, na jego twarz. - Idę coś zjeść, zabierasz się?
Kiwam głową i wstaję. Chyba siedziałam tu długo, bo nogi zdążyły mi zesztywnieć. Zginam kolana kilka razy i ruszam za nim. Przechodzimy przez labirynt korytarzy, aż lądujemy w windzie. Sean wciska jedenastkę, a drzwi się zamykają.
- To, co działo się wczoraj. To prawda? - pyta.
Kiwam głową.
- Boże! - krzyczy.
Kończę przygryzać wargę i dopowiadam.
- Nie możemy o tym nikomu powiedzieć, Sean.
- Niby dlaczego?! Wręcz musimy!
- Gdy szliśmy rano na spotkanie, jeden ze strażników użył gestu, który aż przesadnie sugerował, że jeśli coś powiemy, to po nas. Sądzę, że mogą nas teraz... - wskazuję na kamerę w rogu.
Chłopak szybko wyciąga oba serdeczne palce i nimi macha. Lepszej reakcji nie mogłam się spodziewać.
- Pomyśl jeszcze - ciągnę. - Tamta dziewczynka mówiła, że chce zobaczyć swojego brata. Kim on może być?
Sean opiera się o metalową ścianę.
- Nie wiem. Zakładnikiem?
- Po co NIB trzymałoby zakładnika? - pytam.
- Żeby przytrzymać konkurencję i zapewnić sobie wygraną w Wielkich Poszukiwaniach. Pomyśl, porywam... e, dajmy na to syna TAYLOR&BROOKS. Teoretycznie stanowią dla ojca potencjalne zagrożenie, więc lepiej ich nieco ostudzić. Mają już tego gnoja, i zjawia się jego siostra, prosząc o ostatnie spojrzenie.
Przecieram powieki dłońmi.
- Na litość, Sean, to nie jest tani kinowy dramat. Skąd taka mała dziewczynka wzięłaby się tutaj? I nawet jeśli, to strażnik by jej nie zabił. Zbyt ważna ofiara.
Winda się zatrzymuje, więc wciskam pierwszy lepszy guzik i znów suniemy w górę.
- Okay. Więc księżniczko, masz coś lepszego?
- Może porwali jakiegoś uczonego z pobliskiego miasteczka, więc dziewczynka przyszła tutaj się z nim zobaczyć.
Sean parsknął.
- Przecież to też nie ma sensu.
- Jak to nie! - czuję się urażona.
- Dobrze wiesz, że okolica wieje pustkami. Pamiętasz, jak wylądowaliśmy na lotnisku. Niczego w pobliżu kilku kilometrów. Poza tym porwanie kogokolwiek można zgłosić na policję.
Mój pomysł jednak posiada jakieś niedociągnięcia. Wzdycham poirytowana. Jeździmy jeszcze chwilę windą, aż trafiamy na ojca z grupką mężczyzn.
- Mieliście coś zjeść.
- Zapomnieliśmy, na jakim piętrze jest stołówka - odpowiada brat, co po części jest prawdą.
Otyły naukowiec informuje nas, że wszelakie posiłki spożywać mamy na piętrze mieszkalnym. Więc tam się kierujemy i razem z tatą jemy obiad.
Kiedy zgrzyt sztuców ustaje, ojciec zadaje ważne pytanie.
- Stało się coś?
Razem z Seanem zerkamy na siebie. Prawdopodobieństwo, że zaraz wpadną tu uzbrojeni goście jest wielkie, nawet zbyt wielkie. Nie chcę ryzykować.
- Nic - mówię i wstaję od stołu. - Już tyle wycieczek na dziś? Chciałabym się położyć.
- Pogadaj ze mną, Dominique...
- Przykro mi - słowa z trudem wydostają się z mojej buzi - miłego dnia.
Gdy wchodzę do pokoju od razu kładę się na łóżku. Odganiam łzy. Nie podoba mi się fakt, że ojciec o niczym nie wie. Muszę znaleźć sposób, by mu powiedzieć. Do tego dochodzi sprawa mniemanego brata małej dziewczynki. Tak, jeśli kogoś beztrosko porywamy to prędzej czy później policja się w to wmiesza. Chyba, że czymś zagrozimy rodzinie. Być może samą śmiercią porwanej osoby.
Mamy wtyki u policji i jeśli dowiemy się, że szukacie tak zwanej sprawiedliwości, wydacie na niego karę śmierci.
To już bardziej prawdopodobne. Ale nadal dręczy mnie jedno.
Skąd, do diaska, wzięła się ta dziewczynka?
- Początkowo VIS miał być robotem. Niestety próby zaopatrzenia maszyn w ludzkie zmysły były błędem. Zrozumieliśmy to nieco potem. Zaczęliśmy hodować idealne organizmy jakiś rok temu. VIS-56 jest ideałem nad ideały.
Odłączam się i rozglądam. Znajdujemy się w pomieszczeniu z wysokim sufitem. Wszędzie widzę słoje wypełnione formaliną, a w niej pływające zarodki. Nie peszę się, bo na lekcjach zaawansowanej biologii mieliśmy już do czynienia z takimi rzeczami. Podchodzę bliżej, do szklanej półki. Zbliżam twarz do małej istoty. Poniekąd po człowiek, wygląda jak my.
Porządek tego świata przeraziłby najstarszych ludzi. Mieszamy różne rasy psów, bawimy się genami, by uzyskać słodkich towarzyszy. Wydajemy majątki na weterynarzy, by organizmy, które nie są na tyle silne, by żyć, mogły biegać obok naszych nóg.
Te zarodki za szklanymi kopułami są dokładnie tym samym. Tworzymy zabawkę, która posłuży przez jakiś czas, a gdy będzie niepotrzebna i rzucona na pastę codzienności nie przetrwa nawet miesiąca.
Wycieczka w żadnym stopniu mnie nie interesuje. Chciałabym zaszyć się w ohydnym pokoju u tam przeleżeć resztę naszej wyprawy. Tymczasem chodzę, niczym duch, przez ciasne korytarze. Co chwilę brat się odwraca i spogląda w moje oczy. Nie jestem w stanie się uśmiechnąć, więc skupiam wzrok na suficie.
Tamta dziewczynka nadal nawiedza mój umysł. Widzę ją za szybami w laboratorium, opierającą się o ścianę w pokoju dyskusyjnym, biegającą po holu głównym. Ona też się nie uśmiecha. Bo jak można cieszyć się z własnej śmierci? Zastanawiam się, czy nie opowiedzieć o tym wszystkim Tobiemu. Jako czarna owca mógłby nagłośnić sprawę. Ktoś, ktokolwiek musiałby się tym zainteresować. Nie wolno zabijać ludzi za to, że chcą się zobaczyć ze swoim bratem.
Brat. Kim może być jej brat? Czego wcześniej nie zadałam sobie tego pytania! Kogo NIB chciałby porwać? Poszukiwaną osobą może być jakiś naukowiec. Przecież znam miliony historii, gdzie wróg porywał znanych uczonych, by ci wytwarzali dla niego broń, urządzenia nawigujące, promy kosmiczne czy satelity.
Idąc tym tropem, brat dziewczynki jest wystarczająco mądry, by pomóc przy stworzeniu VIS, aczkolwiek nie podoba mu się dzisiejsza polityka i nie widzi rozwiązania w genetyce. Dlatego zmuszono go do współpracy.
I tak nie ufam swoim domysłom. Teraz naprawdę chcę skontaktować się z Toby'm, lecz wiele w tym przypadku sprzeciwów mego umysłu. Skoro strażnikowi tak bardzo zależy, bym o niczym nie mówiła, na pewno śledzą mnie teraz za pomocą kamer. Rozglądam się. Akurat jesteśmy w sali konferencyjnej, a jakiś łysy gość wyświetla na wielkim pulpicie niezrozumiałe równania matematyczne. Słucham go, ale wszystko jest takie niejasne.
Mogłaś uważać na matematyce, idiotko.
Nieważne, nie to jest priorytetem. Oczywiście w pomieszczeniu znajdują się cztery kamery. Jedna z nich bacznie mnie obserwuje. Wymuszam uśmiech i macham do obiektywu. Ciekawe, czy w pobliżu znajdują się jakieś podsłuchy.
Chyba zmieniam się w agentkę.
Myśl dalej. Gdybym chciała się upewnić, czy ktoś zamknął swój dziób wystarczająco mocno, co bym zrobiła? Zabiłabym go, ale póki co oni ufają, że ze strachu prędzej się zsikam niż coś pisnę. Myśl dalej.
Internet. Toż to złote odkrycie. Jest możliwość, iż zechcę się skontaktować z kimś poza NIB. Wtedy piszę email, sms-a, nagrywam wiadomość wideo, cokolwiek. Wystarczy, że to wyślę i wszyscy są udupieni. Także muszą być w moim telefonie, laptopie. Nie tylko moim, Seana też.
- Ziemia do Mini - odzywa się brat. Patrzę w górę, na jego twarz. - Idę coś zjeść, zabierasz się?
Kiwam głową i wstaję. Chyba siedziałam tu długo, bo nogi zdążyły mi zesztywnieć. Zginam kolana kilka razy i ruszam za nim. Przechodzimy przez labirynt korytarzy, aż lądujemy w windzie. Sean wciska jedenastkę, a drzwi się zamykają.
- To, co działo się wczoraj. To prawda? - pyta.
Kiwam głową.
- Boże! - krzyczy.
Kończę przygryzać wargę i dopowiadam.
- Nie możemy o tym nikomu powiedzieć, Sean.
- Niby dlaczego?! Wręcz musimy!
- Gdy szliśmy rano na spotkanie, jeden ze strażników użył gestu, który aż przesadnie sugerował, że jeśli coś powiemy, to po nas. Sądzę, że mogą nas teraz... - wskazuję na kamerę w rogu.
Chłopak szybko wyciąga oba serdeczne palce i nimi macha. Lepszej reakcji nie mogłam się spodziewać.
- Pomyśl jeszcze - ciągnę. - Tamta dziewczynka mówiła, że chce zobaczyć swojego brata. Kim on może być?
Sean opiera się o metalową ścianę.
- Nie wiem. Zakładnikiem?
- Po co NIB trzymałoby zakładnika? - pytam.
- Żeby przytrzymać konkurencję i zapewnić sobie wygraną w Wielkich Poszukiwaniach. Pomyśl, porywam... e, dajmy na to syna TAYLOR&BROOKS. Teoretycznie stanowią dla ojca potencjalne zagrożenie, więc lepiej ich nieco ostudzić. Mają już tego gnoja, i zjawia się jego siostra, prosząc o ostatnie spojrzenie.
Przecieram powieki dłońmi.
- Na litość, Sean, to nie jest tani kinowy dramat. Skąd taka mała dziewczynka wzięłaby się tutaj? I nawet jeśli, to strażnik by jej nie zabił. Zbyt ważna ofiara.
Winda się zatrzymuje, więc wciskam pierwszy lepszy guzik i znów suniemy w górę.
- Okay. Więc księżniczko, masz coś lepszego?
- Może porwali jakiegoś uczonego z pobliskiego miasteczka, więc dziewczynka przyszła tutaj się z nim zobaczyć.
Sean parsknął.
- Przecież to też nie ma sensu.
- Jak to nie! - czuję się urażona.
- Dobrze wiesz, że okolica wieje pustkami. Pamiętasz, jak wylądowaliśmy na lotnisku. Niczego w pobliżu kilku kilometrów. Poza tym porwanie kogokolwiek można zgłosić na policję.
Mój pomysł jednak posiada jakieś niedociągnięcia. Wzdycham poirytowana. Jeździmy jeszcze chwilę windą, aż trafiamy na ojca z grupką mężczyzn.
- Mieliście coś zjeść.
- Zapomnieliśmy, na jakim piętrze jest stołówka - odpowiada brat, co po części jest prawdą.
Otyły naukowiec informuje nas, że wszelakie posiłki spożywać mamy na piętrze mieszkalnym. Więc tam się kierujemy i razem z tatą jemy obiad.
Kiedy zgrzyt sztuców ustaje, ojciec zadaje ważne pytanie.
- Stało się coś?
Razem z Seanem zerkamy na siebie. Prawdopodobieństwo, że zaraz wpadną tu uzbrojeni goście jest wielkie, nawet zbyt wielkie. Nie chcę ryzykować.
- Nic - mówię i wstaję od stołu. - Już tyle wycieczek na dziś? Chciałabym się położyć.
- Pogadaj ze mną, Dominique...
- Przykro mi - słowa z trudem wydostają się z mojej buzi - miłego dnia.
Gdy wchodzę do pokoju od razu kładę się na łóżku. Odganiam łzy. Nie podoba mi się fakt, że ojciec o niczym nie wie. Muszę znaleźć sposób, by mu powiedzieć. Do tego dochodzi sprawa mniemanego brata małej dziewczynki. Tak, jeśli kogoś beztrosko porywamy to prędzej czy później policja się w to wmiesza. Chyba, że czymś zagrozimy rodzinie. Być może samą śmiercią porwanej osoby.
Mamy wtyki u policji i jeśli dowiemy się, że szukacie tak zwanej sprawiedliwości, wydacie na niego karę śmierci.
To już bardziej prawdopodobne. Ale nadal dręczy mnie jedno.
Skąd, do diaska, wzięła się ta dziewczynka?
Subskrybuj:
Posty (Atom)