sobota, 8 listopada 2014

10.

                           Następnego dnia zjeżdżamy windą na najniższe piętro. Zostajemy wprowadzeni do wielkiego hangaru z co najmniej trzydziestoma ekranami. Nie jestem w stanie ich zliczyć. Póki co wszystkie są wyłączone. Około stu metrów przed nimi ustawione są skórzane fotele. Przy każdym stoi mały stolik wyposażony w szklankę i butelkę wody.
- Proszę, usiądźcie - mówi Benny, jedyny naukowiec, który uśmiecha się w moją stronę i nie próbuje przekazać żadnej groźby.
                          Tak więc siadam, a zabawa się zaczyna. Benny opowiada, że za ścianą znajduje się wielki labirynt, a VIS-56 jest szczurem. Będzie szukał wyjścia, a my mamy obserwować. Sean mówi, że VIS mógł tyle razy przechodzić przez to, iż w pamięci mógł wykuć sobie mapę korytarzy. Benny wciska coś na swoim pilocie i ściany pokazane na monitorach zaczynają się przesuwać.
- Robimy tak za każdym razem.
                           Przed nami rozbłyskuje największy ekran, ukazujący labirynt z góry. Zielona kropka to wyjście, czerwona to położenie VIS-a. W dziesięć minut pokonuje przeszkody i dochodzi do zielonej kropki. Nie musi się nawet cofać - sto procent skuteczności. Potem czerwona plamka znika.
- To tyle.
                            Chłopak - postanawiam tak go nazywać - zbyt szybko się poruszał, więc nie byłam w stanie dokładnie przyjrzeć się jego twarzy, gdy przechodził obok jednej z kamer.
                           Na tym kończy się nasze zwiedzanie. Wracamy do windy. W ostatniej chwili ojciec klnie. Zapomniał o komórce. Idzie w stronę podziemnego hangaru, ale my na niego nie czekamy. Drzwi się już zamknęły.
- Jeśli pomyślicie, by komukolwiek powiedzieć o tym, co się działo w ciągu tych dni, natychmiastowo was zabijemy - oświadcza Benny z uśmiechem na twarzy.
                           Biorę głęboki wdech. Chcę stąd zniknąć, i to jak najszybciej.
- Śmieszne - burczy Sean. - Myślisz, że nasz ojciec się o tym nie dowie? Jesteście idiotami.
Pociągam go za rękaw swetra, prosząc, by przestał. Odpycha moją dłoń i rzuca wściekłe spojrzenie.
- Nie wypada obrażać kogoś, kto pracuje w NIB, synu. Jestem miły, ale tylko do pewnego momentu.
- Więc jak... jak wytłumaczylibyście naszą śmierć, co? - pytam.
- Proste. Przecież teraz robi się wszystko, by zniszczyć przeciwnika, prawda? Wielkie Poszukiwania zniszczyły definicję dobra. Bóg w tych czasach nie istnieje - Benny smarka w chusteczkę. - Ktoś na pewno chciałby zabić takie piękne dzieci, doprowadzając waszego ojca do czystego szaleństwa, co równa się z przegraną. Jakiś wróg, być może konkurencja.
                             Wzdrygam się, bo to dobre wytłumaczenie, nawet najbardziej prawdopodobne.
- Powiedzmy, że nasz ojciec by oszalał. Jaka z tego korzyść dla was? - Sean krzyżuje ręce.
- Tu działa już siła perswazji. Wystarczy mu wmówić, że wygrywając pomści swoje pociechy.
- To chore - szepczę.
Mężczyzna poprawia okulary na nosie, a drzwi się otwierają.
- Świat już dawno zachorował. Jedyne, na co czeka, to śmierć.
                             
                              Spakowałam się godzinę temu. Teraz siedzę na podłodze z laptopem na kolanach. Co powinnam zrobić? Moje trzęsące dłonie cudem trafiają w klawisze.
"od: marseil12v@htwd.com
do: z4c@htwd.com
tytuł: Powrót.

                            Koniec naszej wycieczki. Ojciec raczej nikogo o tym nie poinformował, aczkolwiek wracamy jeszcze dzisiaj. Być może zaglądnie też do firmy, także miej się na baczności.
                                                                                                              Dominique."
                         
                              Zaraz otrzymuję odpowiedź.
"od: z4c@htwd.com
do: marseli12v@htwd.com
tytuł: Re: Powrót.
             
                             Się robi, księżniczko.
                                                                                                             Zac."

                           
Miło wreszcie mieć kontakt z kimś spoza instytutu. Uśmiecham się do ekranu i wyłączam laptopa. Wkładam go do torby podręcznej i wychodzę z pokoju.
- Nareszcie! - krzyczy Sean. - Ile można się pakować.
- Widocznie dość długo.
Padam na sofę i kładę buty na stoliku, łamiąc wszystkie zasady dobrego wychowania. Sean robi dokładnie to samo.
                            Z trudem przełykam ślinę.
- Chcę się dowiedzieć, jak ta dziewczyna się tu znalazła.
Stąpam po dość cienkim lodzie.
- Myślisz, że ja tego nie chcę?
- Więc powiedzmy, że się zamkniemy, jeśli wyjawią nam kim tak naprawdę jest VIS-56 i skąd wzięła się ta dziewczynka.
Brat przewraca oczami.
- I podobno ty tu jesteś mądrzejsza.
Pokazuję mu środkowy palec. Nie wiem, kiedy zaczęłam stosować takie gesty wobec rodziny. Coś definitywnie jest ze mną nie tak.
- Mogą nas bez problemu zabić, a ty myślisz, że cokolwiek z nimi wynegocjujemy?
- Nie chcę jeszcze umierać - mruczę.
- Ja też nie - potwierdza Sean. - Wiesz, muszę spłodzić syna, wybudować dom, zasadzić drzewo, ustalić nowy rekord w Guns.
- Sądzisz... że mogli go porwać? Tego chłopaka.
- To możliwe - odpowiada - Tamta dziewczynka nie wglądała na pełną życia. Może mieszkali gdzieś na ulicy. Takimi ludźmi nikt się nie przejmuje. Porwali chłopaka, dziewczyna ruszyła za nimi.
- Zrobiłabym to samo.
Sean wygląda na zaskoczonego.
- Co?
- Gdyby cię porwali. Poszłabym za tobą. - Nagła wylewność rozkazuje mi powiedzieć nieco więcej. - Ty i tata. Jesteście jedynym, co mi zostało. Zrobiłabym dla was wszystko.
- My dla ciebie też - szepcze i całuje mnie w czoło.

                             Stawiam walizki w przedsionku i pytam.
- Kto ma ochotę na spacer?
- Spać - odpowiada ojciec i idzie na piętro, do swojego pokoju.
Zerkam na brata, ale on wzrusza ramionami i siada w salonie przed telewizorem.
                              Owijam szyję szalikiem i wychodzę. Na dworze jest ciemno, nikt nie widzi mojej twarzy. Pozwalam sobie na jedną łzę, która szybko spływa po moim policzku. Tylko tyle mam. Tylko tyle potrzebuję. Wolnym krokiem mijam centrum miasta. Widzę strumienie wody sunące do góry niczym startująca rakieta. Koło fontanny biegają roześmiane dzieci. Ja po prostu idę, byle do przody, byle by się nie zatrzymać.
                               Moje nogi doprowadziły mnie na Wellington. Z tą myślą biłam się przez godzinę. Toby powinien wiedzieć, powinien gdzieś to rozgłosić. Ludzie powinni znać prawdę. Niewolno ich trzymać w cieniu głupoty.
                               Nie chcę umierać. Nawet nie wiem, czy ktoś mnie teraz obserwuje, ani jakim cudem ktokolwiek miałby się dowiedzieć o tym, co zaraz powiem. Może mam podsłuch? Odpędzam od siebie te irytujące myśli i pukam w drewniane drzwi.
- Już wróciłaś? Szybko.
                              Christian zabiera mój sweter i wskazuje pokój po lewej.
- Śpi, więc wymierz mu porządnego kopniaka w sam środek dupy.
Lampka na biurku rozświetla całe pomieszczenie. Toby leży na łóżku. Kładę dłoń na jego plecach i lekko nim potrząsam.
- Daj mi spokój, Chris - bredzi do poduszki - wiesz, że miałem ciężki dzień...
- To ja, Dominique.
Otwiera powieki i przez chwilę na mnie patrzy. Potem wstaje i przeczesuje włosy palcami.
- Szybko wróciłaś.
Siadam obok niego i splatam swoje palce. Zaczynam się denerwować.
- Tak jakoś wyszło. Słuchaj, chciałam pogadać...
- Mogłaś napisać emaila, a że tego nie zrobiłaś, to musi być coś ciekawego.
                                Bawię się kciukami. Pomysł przyjścia tutaj był najgorszą rzeczą, jaką kiedykolwiek wymyśliłam, a co dopiero postanowiłam  zrealizować. Czy jak podziękuję i ucieknę, to wypadnę źle? Podczas pierwszego spotkania tarzałam się z nim po podłodze, gorzej już wypaść nie mogę. Wstaję.
- Wybacz, ale jednak...
                                Moją wypowiedź przerywa wybuch. Z parapetu spada porcelanowy kubek, a zaraz obok niego ląduje lampka. Zaraz potem słyszę kolejny huk, tym razem nieco bliżej.
- Na podłogę! - wrzeszczy Toby i pociąga mnie za sobą.
Uderzam brodą o ziemie. Czuję, jak czyjaś ręka zaciska się na mojej talli, a potem coś mnie przykrywa. Nie dość, że jest ciemno, to wszystko się rozmazało.
                               Znów wybuch, tym razem cichszy. Leżę na podłodze jeszcze chwile, po czym Toby pomaga mi wstać.
- Wszystko w porządku?
Kiwam głową. Do pokoju wlatuje Christian.
- Boże święty, co to było?!
- Nie wiem, dlatego muszę to sprawdzić.
Toby wybiega na korytarz i zakłada bluzę z kapturem.
- Zostań tu z nią, chyba jest w lekkim szoku.
- O nie nie nie... Ja też muszę iść! - krzyczę - Muszę sprawdzić, co u mojego brata i ojca!
- Zostajesz - rozkazuje, a wtedy wymierzam mu porządny cios w twarz. Kształt mojej dłoni idealnie odbija się na jego prawym policzku.
- Chrzań się - mamroczę i chwiejnym krokiem wychodzę na klatkę schodową.
                                 Zaczynam biec. Słyszę, że chłopcy pędzą za mną, wrzeszcząc moje imię. Mam to gdzieś. Jedna przecznica, dwie. Teraz od moich uszu odbija się płacz ludzi, mężczyzn, kobiet, dzieci. Skręcam w Evans Street, prosto Bradley Road, aż wpadam na St Thomas Street.
                                Jakiś mężczyzna łapie moją dłoń.
- Nie możesz tam iść! Wszystko zostało zbombardowane!
Wyrywam się i ląduje na Boundary Street.
                               Po chodniku walają się cegły, kawałki rozbitych szyb. Jedna osamotniona latarnia oświetla całą ulicę. Potykam się o gruz, omijam martwych ludzi. Nozdrza atakuje woń spalenizny i kurzu. Staję w miejscu, gdzie powinien być mój dom. Powinien, ale go nie ma.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
notkę dedykuje Mariannie. myślimy o tym samym!


                             

poniedziałek, 27 października 2014

9.

                             - Koniec przerwy - informuje ojciec. To oznacza, że muszę wstać i wyjść na dalsze zwiedzanie.
                             Głowa piekielnie mnie rozbolała, ale wolałam nie upominać się o żadne leki. Perspektywa udania się gdzieś samodzielnie przeraża za każdym razem. W salonie dołączam do Seana. Zadziwiającą staje się jego postawa. Wyprostowany, ręce w kieszeniach i nonszalancki uśmiech.
- Brałeś coś?
Tutaj piorunuje mnie wzrokiem.
- Dlaczego wszyscy tak myślą?
- Bo tak wyglądasz.
                               Sama jeszcze w pokoju związałam włosy w wysoką kitkę i przebrałam się w wygodną bluzę z kapturem.
- Teraz czeka nas najważniejszy punkt - mówi jeden z naukowców i rusza do windy.
                               Zjeżdżamy na ósme piętro. Mocno oświetlony korytarz prowadzi nas do stalowych drzwi. Obok znajduje się identyfikator. Mężczyzna zbliża twarz do ekranu, pozwalając maszynie ją przeskanować. PIB i wokół drzwi rozbłyskuje zielona otoczka. Z pomieszczenia wypływa fala przyjemnego zimna, która łaskocze moje policzki. Jednak potem następuję ciemność, a naukowiec wkracza do środka. Przyciskając jakiś przycisk sprowadza światłość.
- Śmiało, wchodźcie.
                             Tak też czynię, stąpając po śladach ojca. Pokój - bądź lodówka, kto co woli - jest już mniej oświetlony. Kilka lamp halogenowych nade mną, dwie czy trzy wbudowane w podłogę. Na samym końcu znajduje się słoik, a w nim jakaś osoba. Przestaję iść do przodu i zaciskam palce w pięści. Widzę jedynie plamę, więc zmuszam się do zrobienia jeszcze kilku kroków.
                              Wewnątrz stoi chłopak, może w wieku Seana, lub starszy. Blond włosy są krótko obcięte. Nosi dziwny jaskrawożółty kombinezon, a jego wargi przybrały fioletowy kolor. Najbardziej przeraża mnie brak oczu. Na ich miejscu widzę czarne oczodoły, zapadniętą skórę. Stoję, spowita szokiem, oddychając najciszej jak to możliwe. Wysuwam rękę, by dotknąć oddzielającą nas szybę, a wtedy chłopak się uśmiecha.
                             Wrzeszczę, bo inaczej nie da się opisać dźwięków, które wydaję. Wszyscy starają się mnie uspokoić, ale miotam się, wyrywając z ich uścisków. Kiedy znów patrzę na blondyna, on wzrusza ramionami i podskakuje niczym Czerwony Kapturek. Odpycham naukowca tak mocno, że ląduje tuż przy tubie z nieznajomym. On się śmieje i pokazuje mężczyźnie język.
- Uspokój go jakoś, Harry! - krzyczy ojciec.
                              Wtedy czyjaś ręka pada na czarny przycisk, a blondyn znika w zielonej mgle. Aczkolwiek nie ma go tylko parę sekund, wraca spokojniejszy. Znów staje na baczność w absolutnym bezruchu.
                            Moje przerażenie sięga zenitu. Zakrywam twarz dłońmi i próbuję uspokoić oddech. Serce bije jak szalone. To człowiek, normalny człowiek zamknięty pod kloszem, pozbawiony oczu. Żaden VIS-56, zwyczajny człowiek.
- Wytłumaczysz się jakoś? - warczy ojciec.
                          Harry otrzepuje biały kitel i z nerwowym uśmiechem wyprowadza nas z pokoju.
- Widocznie ktoś zapomniał zjawić się tu rano i podać należytą dawkę provis.
                         Wkurza mnie używanie przez ludzi słów, których nie rozumiem. Oczywiście zgaduję, że provis to jakiś lek, ale taka odpowiedź nie jest satysfakcjonująca.
- To był zwykły chłopak - szepczę do Seana.
                             On nadal patrzy na tamtą postać, niczym woskowy posąg.
- Mylisz się! - woła Harry. - Dzięki postępom chłopaków z innego działu udało się nam stworzyć najbardziej podobny organizm do ludzkiego, z takimi samymi cechami, nawet zaopatrzony w mózg. Ten osobnik jest z nami od zarodka. Nasza największa duma.
- Przez jaki czas pracujecie nad VIS-em? - pytam - Wielkie Poszukiwania nie były ogłoszone na tyle dawno, by jakikolwiek zarodek mógł tak wyrosnąć...
                                 Łapię się na swojej niewiedzy. Nie mam pojęcia, ile potrzeba by stworzyć coś takiego. Przejeżdżam paznokciami po szyi. Świat nagle stał się wielką tajemnicą.
                                Scio me nihil scire. Wiem, że nic nie wiem.
- Żaden to problem dla aktualnych postępów nauki, młoda damo. Jutro przejdziemy się razem w otchłań tuneli zbudowanych pod instytutem, by dowieść perfekcji VIS-56.
Ojciec jest zdziwiony. Przeciera czoło, a ja widzę zatroskaną twarz młodego chłopaka, jakim niegdyś był. Potem jego oczy powracają do pustej formy, a ciało znów się napręża.
- Sądzę, że zobaczyliśmy wystarczająco - oznajmia i wychodzi na korytarz. - Możemy już wracać.
                                 Jadąc windą - tak, znowu - Harry cały czas patrzy się w moją stronę. W końcu podenerwowana rzucam mu krótkie spojrzenie, a on przykłada wskazujący palec do ust. Gest trwa sekundę. Speszona robię krok w tył i uderzam Seana w ramię. To wyciąga go z zamyślenia.
- Coś się stało?
Chcę zapaść się pod ziemię.
- Nie.
                                 
                                Jak kula wystrzelona z armaty wpadam do pokoju Seana. Jestem pewna, że przyłapię go albo na ćpaniu, paleniu, bądź piciu. Przygotowałam nawet rodzicielski monolog, ale brat siedzi na łóżku. Tylko tyle robi. Dosłownie.
                               Oblizuję wargi. Coś tu nie gra. Widzieć go trzeźwego dłużej niż kilka godzin to jak dostać stos prezentów pod choinkę.
- Sean?
Nagły ruch głową powoduje napływ dreszczy.
- Tak?
Powoli podchodzę do niego i siadam obok.
- Coś się stało?
Zabawne, godzinę temu pytał mnie o to samo.
- Nie - odpowiada.
- Boże, Sean, przestań kłamać. Myślisz, że nie widzę? Coś musiało tobą nieźle wstrząsnąć, skoro siedzisz tutaj o suchej gębie.
- Aż tak ci to przeszkadza? - burczy pod nosem.
- Wiesz, że nie o to chodziło... Po prostu powiedz, proszę.
- Chodzi o tą dziewczynkę.
Biorę głęboki wdech.
- Co z nią nie tak?
Obejmuje mnie ramieniem i obydwoje lądujemy na miękkim łóżku. Wiem, że zrobił to specjalnie, gdyż nie chce patrzeć w moje oczy. Może skupić się na suficie, żyrandolu, czymkolwiek.
- Nie widziałaś jej, prawda? Była zbyt daleko.
- No tak. Wada wzroku.
- Ten chłopak - zaczyna - w tym wielkim słoiku. Wyglądali identycznie. On i ona. To musi być jej brat.
                       
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
tyle nie pisałam, że z rozmachu stworzyłam kolejny rozdział. D:
zachęcam do sprawdzenia mojego nowego bloga, Blizny nadziei za niedługo pojawi się tam kolejny rozdział, tymczasem zapraszam na prolog. (":

niedziela, 26 października 2014

8.

                       Staram się uśmiechać do ojca, ale wewnątrz wiem, że moje przerażenie mu nie umknie. Dobra mina do złej gry nie wychodzi zbyt dobrze. Zwiedzamy różne piętra, a uczeni opowiadają nam o ewolucji ich wynalazku.
- Początkowo VIS miał być robotem. Niestety próby zaopatrzenia maszyn w ludzkie zmysły były błędem. Zrozumieliśmy to nieco potem. Zaczęliśmy hodować idealne organizmy jakiś rok temu. VIS-56 jest ideałem nad ideały.
                             Odłączam się i rozglądam. Znajdujemy się w pomieszczeniu z wysokim sufitem. Wszędzie widzę słoje wypełnione formaliną, a w niej pływające zarodki. Nie peszę się, bo na lekcjach zaawansowanej biologii mieliśmy już do czynienia z takimi rzeczami. Podchodzę bliżej, do szklanej półki. Zbliżam twarz do małej istoty. Poniekąd po człowiek, wygląda jak my.
                              Porządek tego świata przeraziłby najstarszych ludzi. Mieszamy różne rasy psów, bawimy się genami, by uzyskać słodkich towarzyszy. Wydajemy majątki na weterynarzy, by organizmy, które nie są na tyle silne, by żyć, mogły biegać obok naszych nóg.
                               Te zarodki za szklanymi kopułami są dokładnie tym samym. Tworzymy zabawkę, która posłuży przez jakiś czas, a gdy będzie niepotrzebna i rzucona na pastę codzienności nie przetrwa nawet miesiąca.
                                Wycieczka w żadnym stopniu mnie nie interesuje. Chciałabym zaszyć się w ohydnym pokoju u tam przeleżeć resztę naszej wyprawy. Tymczasem chodzę, niczym duch, przez ciasne korytarze. Co chwilę brat się odwraca i spogląda w moje oczy. Nie jestem w stanie się uśmiechnąć, więc skupiam wzrok na suficie.
                                Tamta dziewczynka nadal nawiedza mój umysł. Widzę ją za szybami w laboratorium, opierającą się o ścianę w pokoju dyskusyjnym, biegającą po holu głównym. Ona też się nie uśmiecha. Bo jak można cieszyć się z własnej śmierci? Zastanawiam się, czy nie opowiedzieć o tym wszystkim Tobiemu. Jako czarna owca mógłby nagłośnić sprawę. Ktoś, ktokolwiek musiałby się tym zainteresować. Nie wolno zabijać ludzi za to, że chcą się zobaczyć ze swoim bratem.
                             Brat. Kim może być jej brat? Czego wcześniej nie zadałam sobie tego pytania! Kogo NIB chciałby porwać? Poszukiwaną osobą może być jakiś naukowiec. Przecież znam miliony historii, gdzie wróg porywał znanych uczonych, by ci wytwarzali dla niego broń, urządzenia nawigujące, promy kosmiczne czy satelity.
                             Idąc tym tropem, brat dziewczynki jest wystarczająco mądry, by pomóc przy stworzeniu VIS, aczkolwiek nie podoba mu się dzisiejsza polityka i nie widzi rozwiązania w genetyce. Dlatego zmuszono go do współpracy.
                                I tak nie ufam swoim domysłom. Teraz naprawdę chcę skontaktować się z Toby'm, lecz wiele w tym przypadku sprzeciwów mego umysłu. Skoro strażnikowi tak bardzo zależy, bym o niczym nie mówiła, na pewno śledzą mnie teraz za pomocą kamer. Rozglądam się. Akurat jesteśmy w sali konferencyjnej, a jakiś łysy gość wyświetla na wielkim pulpicie niezrozumiałe równania matematyczne. Słucham go, ale wszystko jest takie niejasne.
                           Mogłaś uważać na matematyce, idiotko.
                           Nieważne, nie to jest priorytetem. Oczywiście w pomieszczeniu znajdują się cztery kamery. Jedna z nich bacznie mnie obserwuje. Wymuszam uśmiech i macham do obiektywu. Ciekawe, czy w pobliżu znajdują się jakieś podsłuchy.
                          Chyba zmieniam się w agentkę.
                           Myśl dalej. Gdybym chciała się upewnić, czy ktoś zamknął swój dziób wystarczająco mocno, co bym zrobiła? Zabiłabym go, ale póki co oni ufają, że ze strachu prędzej się zsikam niż coś pisnę. Myśl dalej.
                          Internet. Toż to złote odkrycie. Jest możliwość, iż zechcę się skontaktować z kimś poza NIB. Wtedy piszę email, sms-a, nagrywam wiadomość wideo, cokolwiek. Wystarczy, że to wyślę i wszyscy są udupieni. Także muszą być w moim telefonie, laptopie. Nie tylko moim, Seana też.
- Ziemia do Mini - odzywa się brat. Patrzę w górę, na jego twarz. - Idę coś zjeść, zabierasz się?
                        Kiwam głową i wstaję. Chyba siedziałam tu długo, bo nogi zdążyły mi zesztywnieć. Zginam kolana kilka razy i ruszam za nim. Przechodzimy przez labirynt korytarzy, aż lądujemy w windzie. Sean wciska jedenastkę, a drzwi się zamykają.
- To, co działo się wczoraj. To prawda? - pyta.
Kiwam głową.
- Boże! - krzyczy.
Kończę przygryzać wargę i dopowiadam.
- Nie możemy o tym nikomu powiedzieć, Sean.
- Niby dlaczego?! Wręcz musimy!
- Gdy szliśmy rano na spotkanie, jeden ze strażników użył gestu, który aż przesadnie sugerował, że jeśli coś powiemy, to po nas. Sądzę, że mogą nas teraz... - wskazuję na kamerę w rogu.
                      Chłopak szybko wyciąga oba serdeczne palce i nimi macha. Lepszej reakcji nie mogłam się spodziewać.
- Pomyśl jeszcze - ciągnę. - Tamta dziewczynka mówiła, że chce zobaczyć swojego brata. Kim on może być?
 Sean opiera się o metalową ścianę.
- Nie wiem. Zakładnikiem?
- Po co NIB trzymałoby zakładnika? - pytam.
- Żeby przytrzymać konkurencję i zapewnić sobie wygraną w Wielkich Poszukiwaniach. Pomyśl, porywam... e, dajmy na to syna TAYLOR&BROOKS. Teoretycznie stanowią dla ojca potencjalne zagrożenie, więc lepiej ich nieco ostudzić. Mają już tego gnoja, i zjawia się jego siostra, prosząc o ostatnie spojrzenie.
                        Przecieram powieki dłońmi.
- Na litość, Sean, to nie jest tani kinowy dramat. Skąd taka mała dziewczynka wzięłaby się tutaj? I nawet jeśli, to strażnik by jej nie zabił. Zbyt ważna ofiara.
                       Winda się zatrzymuje, więc wciskam pierwszy lepszy guzik i znów suniemy w górę.
- Okay. Więc księżniczko, masz coś lepszego?
- Może porwali jakiegoś uczonego z pobliskiego miasteczka, więc dziewczynka przyszła tutaj się z nim zobaczyć.
Sean parsknął.
- Przecież to też nie ma sensu.
- Jak to nie! - czuję się urażona.
- Dobrze wiesz, że okolica wieje pustkami. Pamiętasz, jak wylądowaliśmy na lotnisku. Niczego w pobliżu kilku kilometrów. Poza tym porwanie kogokolwiek można zgłosić na policję.
                       Mój pomysł jednak posiada jakieś niedociągnięcia. Wzdycham poirytowana. Jeździmy jeszcze chwilę windą, aż trafiamy na ojca z grupką mężczyzn.
- Mieliście coś zjeść.
- Zapomnieliśmy, na jakim piętrze jest stołówka - odpowiada brat, co po części jest prawdą.
Otyły naukowiec informuje nas, że wszelakie posiłki spożywać mamy na piętrze mieszkalnym. Więc tam się kierujemy i razem z tatą jemy obiad.
                       Kiedy zgrzyt sztuców ustaje, ojciec zadaje ważne pytanie.
- Stało się coś?
Razem z Seanem zerkamy na siebie. Prawdopodobieństwo, że zaraz wpadną tu uzbrojeni goście jest wielkie, nawet zbyt wielkie. Nie chcę ryzykować.
- Nic - mówię i wstaję od stołu. - Już tyle wycieczek na dziś? Chciałabym się położyć.
- Pogadaj ze mną, Dominique...
- Przykro mi - słowa z trudem wydostają się z mojej buzi - miłego dnia.
                     Gdy wchodzę do pokoju od razu kładę się na łóżku. Odganiam łzy. Nie podoba mi się fakt, że ojciec o niczym nie wie. Muszę znaleźć sposób, by mu powiedzieć. Do tego dochodzi sprawa mniemanego brata małej dziewczynki. Tak, jeśli kogoś beztrosko porywamy to prędzej czy później policja się w to wmiesza. Chyba, że czymś zagrozimy rodzinie. Być może samą śmiercią porwanej osoby.
                     Mamy wtyki u policji i jeśli dowiemy się, że szukacie tak zwanej sprawiedliwości, wydacie na niego karę śmierci.
                       To już bardziej prawdopodobne. Ale nadal dręczy mnie jedno.
                       Skąd, do diaska, wzięła się ta dziewczynka?
                       

sobota, 27 września 2014

7.

                              Słyszę, jak Sean klnie, i to dość ostro. Palce zaciskam na jego koszulce, niemal rozrywając materiał. Wiem, że brat dokładnie analizuje to, co dzieje się za moimi plecami. Próbuję stłumić szloch, ostatecznie udaję mi się przejść do cichego łkania. Powinniśmy się stąd wynosić, wrócić do swoich sypialni i poddać się działaniu zmęczenia, lecz z wzrastającą paniką moja krew krąży szybciej i szybciej,  pobudzając ciało do działania.
                              Staję o własnych siłach i wyplątując się z uścisku Seana zmierzam ku drzwiom, którymi tu przyszłam. Zataczając się kładę dłoń na ścianie. Nagle czuję się odcięta od rzeczywistości, zamknięta w złym koszmarze bez możliwości pobudki. Odwracam się powoli, chcąc przytulić brata. On nadal znajduje się w tej samej pozycji, patrząc jak jakaś wielka plama podnosi dziewczynkę i znika między drzewami. Zaczynam myśleć racjonalnie. To niemożliwe, aby NIB nie miał wokół budynków kamer. Cała sytuacja musiała zostać zarejestrowana, a skoro strażnik podchodzi do tego w taki sposób, na pewno nikt o nic go nie oskarży. Możliwe, że materiały są kasowane, lub ci na najwyższym szczeblu o  wszystkim wiedzą.
                                Potok myśli nakazuję mi podbiec do brata i pociągnąć go za rękę. Nie opiera się, tylko odwraca z ciągłym zdziwieniem na twarzy i idzie za mną.
- Jak tu przyszliśmy? - szepczę przerażona.
Nie mam pojęcia gdzie się znajduje. Znów panika. Powinnam się uspokoić, ale moje ciało zaczyna się trząść. Przecież mogliśmy wybiec tam i krzyknąć, by mężczyzna zostawił tamtą dziewczynkę. Jeśli ma trochę oleju w głowie, na pewno by nas nie skrzywdził. Każdy wie, kogo dziećmi jesteśmy.
- Winda - władzę przejmuje trzymający mnie za rękę Sean, który zaczyna biec w stronę windy.
W środku wpadamy na siebie a ja wciskam pierwszy lepszy przycisk, byleby drzwi się zamknęły. Niech się już zamkną, proszę.
                                Ku mojej uldze po chwili jedziemy do góry. Przy guzikach podświetla się liczba czternaście. O dwa piętra za dużo. Wciskam jedenastkę i zamykam powieki. Co mówiła ta dziewczynka?
Chcę zobaczyć swojego brata. Ten ostatni raz.
Próbuję pojąć znaczenie tych słów, ale zbyt szybko dryfują w mojej głowie, aż w końcu mam ochotę jedynie płakać. Właśnie widziałam czyjąś śmierć.
                                Winda się zatrzymuje, a ja z niej wybiegam. Skręcam w złe korytarze, raz ląduję przy basenie, drugi raz koło siłowni. Dostaję zadyszki, lecz nie zwalniam. W końcu znajduję się w swoim pokoju. Już nie wydaje mi się piękny, tylko wstrętny. Mam ochotę rzucać wszystkim, co stoi się w moim zasięgu.
Gdzie Sean?
Nie obchodzi mnie to.
                                 Jednym ruchem zdzieram zasłonę z karnisza i spoglądam przez okno. To pomieszczenie musi się znajdować z drugiej strony budynku, bo nie widzę, by na zewnątrz cokolwiek się świeciło.
                                 Spokój. Muszę odnaleźć spokój, ale to trudne wyzwanie. Ktoś przeciął szwy nałożone na świeżą ranę. Czuję się, jakby grupa ludzi grała moim sercem w piłkę nożną. Każde uderzenie przywołuje nową falę wspomnień.
                                   Spaceruję wraz z mamą i bratem ścieżką prowadzącą przez park. Śmiejemy się. Trzymam w ręce kawę, tak samo moja mama. Sean opowiada kawały. Od śmiechu boli mnie brzuch. Przechodzimy obok czterech mężczyzn zajmujących jedną z pobliskich ławek. Krzyczą w naszą stronę, ale nie zwracamy na nich uwagi. Komentują mój wygląd i to w obrzydliwy sposób.
- Hej! - krzyczy Sean. - Zamknij się, albo będę musiał to zrobić za ciebie.
                                  Zdecydowanie nie trafiliśmy na kulturalnych ludzi. Wstają i podchodzą do nas. Za to Sean wychodzi na przód, gotów nas bronić, tak jak bronił mnie przed dziećmi znęcającymi się w okresie wczesnych lat. Zawsze wygrywał, ale tym razem boję się o jego zdrowie.
- Chodźmy... - zaczynam, ale jeden z facet wyglądający jak moja szafa uderza chłopaka w twarz.
Każda cząsteczka mojego ciała krzyczy "Nie", ale drugi mężczyzna wyciąga coś z tyłu spodni. Chcę się na niego rzucić, ale to niemożliwe, bo po drodze musiałabym minąć jego dwóch kolegów.
- Za twoją odwagę.
                                  Pada strzał. Krzyczę. Mrugam powiekami, ale Sean wygląda na całego. Nie rozumiem co się dzieje, dopóki nie zerkam za siebie.
Mama leży na ziemi, a z jej czoła wydobywa się rzeka krwi. Z samego środka.
Nagle w całym parku rozbrzmiewa otępiający dźwięk, który kładzie każdego na kolana. Kamery musiały zarejestrować całe zdarzenie i włączyć alarm. Zaraz przyjedzie policja. Słyszę wulgaryzmy wydobywające się z ust zabójcy. Sama jestem zdziwiona, bo podobno władze kazały wyłączyć system czuwający nad parkiem, bo zbyt często zdarzało mu się aktywować z byle błahostek, a spacerujący ludzie nie lubią być traktowani jak zwierzęta.
                                  Przerażona znów patrzę na ciało mojej matki. Ona żyje. Oczywiście, że żyje, to tylko małe draśnięcie. Zaraz wstanie i mnie przytuli. Powie to co zwykle, że nic się nie stało, zaraz tata podjedzie autem i wrócimy do domu.
- Mamo? - staram się przekrzyczeć alarm. Robię to po raz kolejny, ale kobieta wcale nie reaguje. Nie zauważam ruchów klatki piersiowej. Zaczynam wrzeszczeć, chcę się do niej doczołgać.
Przyjeżdża policja.
                                  Trudności z oddychaniem zmuszają mnie do spoczęcia na podłodze. Wkładam głowę między kolana. Śmierć ludzi, chociażby tych, których nie znam jest dość trudnym tematem. Trybiki zaczynają pracować, a ja ciągle odtwarzam tamten wieczór, tamtą noc. Choć ludzie uważają, że jestem tym silniejszym potomkiem, też potrafię się obwiniać. Leżąc we własnym łóżku pod kołdrą, czytając książkę, jedząc śniadanie. Ciągle myślę o tym, że mogłam skoczyć na morderce. Mogłam spróbować, ale tego nie zrobiłam. Może nikt tego nigdy nie zauważy, ale każdy członek naszej rodziny w pewnym stopniu czuje się odpowiedzialny za śmierć mamy. Cała nasza trójka jest jedną wielką stertą rozpaczy.
                                  Nie obchodzi mnie huragan bawiący się moimi uczuciami. Wstaję i idę do pokoju Seana. Leży na łóżku w bezruchu. Przypomina mi się ostatnia noc, gdy przyszedł do mojego pokoju z pociętymi nadgarstkami. Kładę się obok i wtulam w jego ciało, a on natychmiast obejmuje mnie ramieniem.
                                  Wiem, że kiedy jesteśmy obok oddziałujemy na siebie w pozytywny sposób. Nie umiem opisać naszej więzi, może i nawet nie chcę. Wystarczy mi, że Sean jest blisko, bym znów mogła normalnie oddychać.

- Koniec piżama party - budzi nas głos ojca. - Pasowałoby zjeść śniadanie.
Mozolnie podnoszę się z łóżka. Świadomość braku snu poniekąd wywołała na mojej buzi uśmiech. Nie śmiem pomyśleć, co bym zrobiła, gdyby to wszystko zaczęło nawiedzać mnie w stanie spoczynku.
                                Oczywiście nie czuję się dobrze. Siedząc przy wielkim stole rozmyślam nad opcją poinformowania o wszystkim taty. Tak, zdecydowanie byłoby najrozsądniej, do tego zdjęłabym maleńki ciężar z własnego serca.
                                 Potem wchodzi Sean i rozwiewa mój plan.
- Jak tam minęła wam noc? Są tu cholernie wygodne łóżka.
Nie wierzę, że nie chce powiedzieć o tym ojcu.
- Muszę przyznać ci rację - mężczyzna go popiera. - Zjemy śniadanie i idziemy zwiedzać instytut. Potem czeka nas jeszcze podziwianie pierwszych wersji VIS.
- Tak, to będzie bajeczne.
Nadal nie mogę niczego wydusić. Chyba mam otwartą buzię, bo Sean zwraca mi uwagę.
- Wyglądasz, jakbyś zobaczyła trupa.
Jeszcze z tego żartuje? Irytacja przerasta moje zdziwienie.
- Jak możesz się tak zachowywać! Czyżbyś miał gdzieś całe wczorajsze zdarzenie?!
Brat marszczy brwi, by potem na jego twarzy zagościło przerażenie. Może myślał, że to działanie któregoś z narkotyków. Wolę nie wiedzieć. Mam ochotę przeprosić, ale wtedy dzwoni telefon ojca. Musimy zejść zwiedzać ten okropny budynek.
                                Kiedy zjeżdżamy windą na parter brzuch zaczyna mnie okropnie boleć. Wolałabym zostać w pokoju, którego nienawidzę nieco mniej niż reszty budynku. Ale wciąż nienawidzę. Kiedy idę korytarzem czuję na sobie czyiś wzrok.
                               Rzucam szybkie spojrzenie przez ramię. Widzę strażnika, tego samego co wczoraj. Podnosi dłoń do góry i palcem wskazującym przejeżdża po swoim gardle.
Szybko łapię jego wiadomość. Coś pisnę i nie żyję.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

tak i oto wznawiam moją wcześniejszą porażkę!
rozdziały nie będą zbyt często, bo staram się nie zacząć z jedynkami w nowej szkole, aczkolwiek postaram się by były długie.
jeśli czytacie = komentujcie.
to chyba tyle. mam nadzieję, że powrót tutaj nie wypadł dość źle. (":

poniedziałek, 14 lipca 2014

6.

                  Gdy obudziłam się tamtego ranka, Sean leżał z rozwartymi powiekami i patrzył na mnie tym dziwnym wzrokiem, którego nie umiem rozszyfrować. Lekko się uśmiechał i głaskał moją głowę. Zawsze chciałam z nim porozmawiać o śmierci mamy, lecz przez większość czasu nie bywa trzeźwy, więc nie ma ochoty z nikim gadać poza swoimi przyjaciółmi ćpunami. W dni takie jak ten nie ma sposobu, by zmusić go do konwersacji. On tylko patrzy na mnie, a ja na niego. Tylko się uśmiecha, a ja wiem, że w ten sposób mi dziękuje. Próbuję coś powiedzieć, ale on przykłada palec do ust i nakazuje milczeć. W milczeniu spędzamy godzinę, dwie, czasem trzy, aż nie przyjdzie tata i nie zgoni nas z łóżka.
                     Tamtego poranka cała historia się powtórzyła. Chcę przekazać bratu, że jest niewinny i nie musi pokutować, ani błagać Boga o wybaczenie. Chcę, by rozumiał, że za każdym razem, gdy widzę go w takim stanie dostaję palpitacji serca. Pierwsze spojrzenie, a ja panikuję, że tym razem nie przeżyje. Odejdzie, zostawi mnie samą na tym świecie, jakby to miała być teraz moja kolej na obwinianie się. Ale ja też cierpię. Ja też straciłam własną matkę, autorytet, przyjaciółkę. Nie umiem spędzać czasu z wujkiem Robertem. Czuję wtedy, jakby ktoś wykopał mamę z ziemi i włożył jej duszę w jego ciało.
                   Nic nie poradzę, że takie myśli dopadają mnie w samolocie. Ledwo usiadłam obok brata, a teraz wgapiam się w znajomą twarz i wyłapuje poszczególne znaki, dzięki którym jestem w stanie stwierdzić, że ten gnojek znów coś wciągał. Od razu smutnieję i próbuję zakopać się we fałdach skórzanego fotela. Przywykłam już, że wszędzie latamy tym samolotem. Jego wystrój przypomina pokój gościnny ciotki Claire. Na dębowym stoliku przed nami leży kilka magazynów ułożonych w niewielki stosik. Ojciec siedzi po drugiej stronie, w jednej ręce trzymając tablet, a w drugiej szklankę do połowy wypełnioną whiskey. Nad nim wisi ekran wielkości wersalki wyświetlający najświeższe wiadomości, czyli głównie wszystko o Wielkich Poszukiwaniach. Kiedyś przeczesywałam kanały, szukając stacji nadającej ze Stanów Zjednoczonych, ale tutaj nie łapie niczego spoza granic naszego kraju. Lub po prostu nie chce wyłapywać.
- Czy nasze życie wyglądałoby inaczej, gdybyśmy mieszkali w innym miejscu? - zwracam się do brata, który odrywa wzrok od okna.
- Zawsze możemy zamieszkać na Grenlandii. Tamten klimat to coś wspaniałego.
Zakrywam usta, maskując własne rozbawienie.
- Jeśli tak bardzo tego pragniesz, jestem za, by cię tam wysłać - z szklanki ojca znika część trunku. - Zawsze marzyłem, by moje dzieci coś osiągnęły. Może uda ci się poznać język misiów polarnych.
- Prędzej ich skamielin, ale dziękuję za propozycję. Na pewno się nad nią zastanowię.
Wyciągam telefon i sprawdzam, czy nie dostałam żadnej nowej wiadomości. Przez kilka dni nieustannie wymieniamy się z Tobym swoimi obawami, czy wizjami na temat przyszłości. Nawet doszliśmy do tematu kolonizacji Oweriusza - niedawno odkrytej planety. Oczywiście żartowaliśmy, ale kto wie? Może przeznaczone jest nam rozmnażanie się na skalę międzygalaktyczną. Niestety na poczcie nic nowego.
                        Kiedy lądujemy, muszę przyłożyć dłoń do brzucha, jakby to miało na celu uspokoić mój żołądek. Nienawidzę momentu, gdy koła dotykają podłoża, a moje wnętrzności pchają się do wyjścia ewakuacyjnego. Chwilę zajmuję mi dojście do siebie. Wstaję i jako pierwsza wysiadam z samolotu. Schodząc stopniami w dół staram się wyglądać najdoroślej jak się da. W odległości kilku kilometrów nie widzę niczego poza pasem startowym, zieloną trawą oraz wielkim hangarem.
- Serdecznie witam młodą pannę Roberts! - starszy mężczyzna podaje mi dłoń, całując mnie w policzek. Jego siwe krótkie włosy łaskoczą moją skórę. Próbuję odpowiedzieć, ale ten już jest przy moim bracie i ojcu. Potem przyjeżdża po nas limuzyna, w której spędzam kolejne dwie godziny swojego życia.
- Zobacz tam - Sean wskazuje na wielki szklany budynek wyłaniający się zza drzew. Jest ogrodzony wysoką siatką zakończą u góry drutem kolczastym. Nie muszę zerkać na tablicę, by wiedzieć, że dojechaliśmy do NIB. Narodowy Instytut Badawczy współpracujący z firmą mojego ojca. Można by powiedzieć, że mamy fory.
                       Nie słucham wszystkich ludzi witających się z nami, bo chyba zwariowałabym. Każdemu kiwam głową, starając się zachować promienny uśmiech.
- Przeznaczyliśmy dla państwa całe jedenaste piętro - tłumaczył mężczyzna w białym fartuchu, spod którego przeświruje granatowy garnitur. - Jest tam jadalnia, w której zawsze powinno znaleźć się coś do jedzenia, a jeśli mają państwa jakieś życzenia co do posiłków, proszę zadzwonić telefonem pod numer 11. Na tym piętrze znajduję się również siłownia, basen, sauna, kino...
- Wizja basenu brzy cudownie - oznajmia brat opierający się o stalowy drążek w windzie - ale mam nadzieję, że nie będę musiał spać w wodzie. Wilgotność drastycznie wpływa na moje problemy z pęcherzem.
Przy Seanie pod wpływem różnych rzeczy trudno być poważnym. Znów muszę użyć dłoni, by zasłonić usta. Naukowiec czerwienieje i natychmiast wnosi poprawki do swojej wypowiedzi.
- Jest tam także siedem sypialni, więc nie musi się pan obawiać o swoje zdrowie.
- To bardzo dobrze. Nie lubię się moczyć.
- Gwarantujemy panu najsuchszą noc życia.
                            Sean siedzi na skórzanej sofie, bawiąc się pilotem.
- Nudzę się.
Za to ja leżę na podłodze i liczę halogenowe lampki na suficie. Gubię się przy trzydziestej, gdyż zmieniają kolor świecenia i zamiast pomarańczu oślepia mnie ognista czerwień.
- Chodźmy się przejść.
- Ciekawe gdzie - mówię znużonym głosem.
- Sprawdźmy czy tamta siatka jest pod napięciem.
- Okay, ty jej dotykasz, a ja nagrywam dla potomstwa.
Oboje się śmiejemy. Leżę tak jeszcze przez chwilę. Następnie wstaję i idę do jednej z sypialni. Nie wiem, czy uda mi się wytrwać tu cztery dni nie wariując. Jutro doktor Haynees ma oprowadzić nas po laboratoriach i pokazać pierwsze modele VIS. Zabawa przednia, nie ma co zaprzeczać.
                       Wchodząc do pokoju już trzeci raz nadal uważam go za niesamowity. Kryształowy żyrandol, perskie dywany i łóżko wielkości mojej łazienki. Kolor beżowej kozetki zlewa się z zasłonami w oknach, które w tej chwili nie przepuszczają światła. Jestem zmęczona, więc padam na to niewielkie niebo w postaci tony pościeli i miękkiego materaca i odpływam.
- Wstawaj! - słyszę wrzask własnego brata, co zmusza mnie do podniesienia się.
- Co? - pytam zaspana.
- Choć, musisz coś zobaczyć - chwyta moją dłoń i ciągnie za sobą, a ja ulegam mu niczym posłuszny baranek pasterzowi.
Początkowo myślę, że znów coś wciągnął i chce mi pokazać elfy latające wokół krzesła(bywało tak kilka razy), ale ku mojemu zdziwieniu wchodzimy do windy, Sean wciska przycisk z cyferką 0 i drzwi się zamykając.
- Coś się stało? - zmartwiona próbuję wyczytać coś z jego twarzy, ale on skupia się na widoku za szybą. Jest już ciemniej, więc jedyne, co dostrzegam do siatka i obrzeże lasu.
Nagle chłopak się podrywa i wskazuje gdzieś palcem.
- Patrz.
Przybliżam się do szyby i dostrzegam jakąś białą plamę za ogrodzeniem.
- O to chodzi?
- Tak. Przed chwilą jeden ze strażników tam podszedł, a dziewczynka zniknęła. Teraz znów wróciła.
Więc ta biała plama to dziewczynka. Nie mam sokolego wzroku, szczerze mówiąc powinnam nosić okulary. Długa historia.
- Nie powinniśmy tam podchodzić, jeśli o to ci chodzi.
- Jestem ciekawy, co ta mała tutaj robi. A ty nie?
Gryzę się w język, by nie powiedzieć prawdy.
- Nie. Wracajmy.
- Przestań, nikt nas nie zauważy.
- Tutaj roi się od kamer i czujników ruchu, inteligencie. Ojciec będzie zły.
Moje zdanie nie robi na nim żadnego większego wrażenia, a że nie chcę zostawiać brata samego, idę z nim. Drzwi windy otwierają się, a my wymykamy się na zewnątrz. Na szczęście korytarz jest pusty, a na jego końcu widnieje tabliczka "wyjście ewakuacyjne". Szybko wychodzimy z budynku, a mnie znów atakuje chłód. Nienawidzę wieczornego powietrza.
- Tam - Sean idzie wprost w stronę ogrodzenia. Tuż obok nas biegnie jeszcze ściana, więc nie widzimy wszystkiego dokładnie. Kiedy dochodzimy do krawędzi, a wilgoć z trawy zdąża przedrzeć się przez moje skarpetki, przed nami pojawia się strażnik.
                      Brat łapie moją bluzę i przyciąga mnie do siebie. Jest na tyle ciemno, że nie udaje mu się nas zauważyć. I tak to raczej nie jest jego zadanie, bo kieruje się do siatki. Wyprostowany staje przed dziewczynką. Nadal nie umiem jej dokładnie opisać. Biała plama. Tyle widzę.
- Kazałem ci się stąd wynosić! - wrzeszczy mężczyzna, ale mała nie odpowiada. - Słyszysz, wynoś się!
Sekundy milczenia, po czym strażnik wyciąga pistolet. Biorę głęboki wdech.
- Zastrzelę cię, jeśli sobie nie pójdziesz, mała zdziro.
- Chcę go zobaczyć! - oznajmia cieniutki głos. - Mojego brata!
- Wynoś się!
- Chcę...
W tej chwili słyszę stłumiony wystrzał. Biała plama pada na kolana, ale nie płacze. Sean szybko reaguje i przytula moje ciało. Pozwalam mu na to, bo jestem w szoku. Odwrócona plecami, patrząca na święcący napis "wyjście ewakuacyjne" wyłapuję poszczególne dziecięce słowa:
- Mojego brata.... chcę go zobaczyć... Proszę. Ten... Ten ostatni raz... mojego brata.
Kolejny strzał, aż sama upadam. Wszystkie głosy ucichły, a ja czując własne spływające łzy oglądam się przez ramię.
- Zaświeć latarnie numer osiem - mówi mężczyzna do radia. - Muszę coś sprzątnąć.
Światło się zapala, a ja zaczynam szlochać.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
byłabym wdzięczna, gdyby pod tym rozdziałem zostawił po sobie ślad każdy czytający. ;~; chciałabym wiedzieć, ilu was jest.

środa, 9 lipca 2014

5.

                Każdy z nas posiada godność osobistą. Czasem jej wskaźnik wykracza poza normę - wszystko nie będące normą nazywamy patologią. Zastanawiam się, czy to, co teraz robię mieści się w mojej skali normalności.
             Wchodzę na stronkę prasową i wyszukuję użytkownika. Klikam na obrazek z czarną plamą, a przede mną pojawia się opcja "wyślij wiadomość". Siedząc przy biurku bawię się ołówkiem, mocno przyciskając go do blatu, przez co pozostawiam na nim czarne kreski. Mija godzina, dwie. Zadzwonił na policję, bym sobie poszła i teraz chce rozmawiać, co? Śmieszne. Tak, całkowicie straciłam poczucie własnej godności.
"Twój tok myślenia jest dla mnie niczym czarna dziura, wielka niewiadoma. Czego chcesz? (odpisuj proszę na email marseil12v@htwd.com)"
Wiadomość wysłana.
               Wstaję, prostuję nogi i idę do łazienki. W pomieszczeniu panuje półmrok, gdyż mam w zwyczaju włączać jedynie niebieskie żarówki znajdujące się koło lusterka. W rezultacie otrzymuję morską otchłań, która świetnie wpływa na moje samopoczucie. Od razu uśmiecham się, ściągam wszystkie ubrania i wchodzę pod prysznic. Nadal czuję na sobie chłód powietrza i zimną ręce wujka. Miejsce, w którym ułożył swoje dłonie dokładnie szoruję.
               Kocham go, ale mnie przeraża. Boję się, że jeśli będąc w jego obecności zrobię coś nieodpowiedniego, na moją osobę spadnie kara boska, tysiąc piorunów w ładnym opakowaniu. Lecz najbardziej bolesnym faktem jest to, że Robert jest tak bardzo podobny do mamy - z wyglądu jak i z charakteru.
              Porządnie się wycieram i zakładam piżamę. Podsuszone włosy związuję i wracam do laptopa. Szybko wchodzę na pocztę i znajduję nową wiadomość.
"Od: t0b1@htwd.com
do: marseil12v@htwd.com
Tytuł: Czarne dziury są fajne.

                Pozwolisz, że na początku postaram się wszystko wyprostować. czarna_owca jest dość poszukiwaną osobistością przez rząd jak i policję. Swoje artykuły staram się zabezpieczać i podawać za każdym razem fałszywe dane. Nieraz nadaję z kafejki w Canberra, a innym razem z Muswellbrook, (więc nie mam zielonego pojęcia, jak mnie znalazłaś. Prosiłbym o wytłumaczenie tego w odpowiedzi.). Mój sąsiad mieszkający nade mną potępia działania czarnej_owcy, więc wybacz za wezwanie policji, ale Twoje wrzaski na pewno nie polepszyłyby relacji między nami. Prościej było pozbyć się Ciebie udając, że nie wiem o czym mówisz, niż zaprosić Cię do środka na kawę.
                  Oczywiście mój głupi współlokator musiał dodać coś o fankach, ale obstawiam, że nasze krzyki wszystko zagłuszyły. Ogółem mam nadzieję, że ten stary pryk jest na tyle głuchy co głupi i nic nie zrozumiał.
                Tak więc chciałaś podyskutować o Wielkich Poszukiwaniach? Powiem tyle: to idiotyczne rozwiązanie problemu. Kanada prędzej czy później nas zaatakuje. Póki co rząd robi wszystko, by zapobiec temu w pokojowy sposób, co ostatecznie skończy się porażką. Pomyślmy jak prezydent wielkiego państwa. Chcemy zaatakować małe państewko, ale tak się złożyło, że to państewko jest nam winne fajną sumkę pieniążków. Do tego naukowcy stwierdzili, że jest tam dość pokaźne złoże diamentów. Więc wmówimy im, że jeśli oddadzą nam pieniądze, my ich nie zaatakujemy. Oni będą szukać złoża, a gdy je znajdą, zapłacą nam. My odzyskamy pieniądze, będziemy bogatsi, a że małe państewko będzie na razie bezbronne, bo całkowicie skupiło się na oddaniu długu, zaatakujemy je przy pierwszej lepszej okazji.
                Paskudne eksperymenty na ludziach. W tym punkcie uważam Wielkie Poszukiwania za najgorszy pomysł roku. Pomyśl, że ci ludzie zamienieni w zabawki mogliby walczyć. Niczego nie zyskamy bawiąc się ludzkim życiem. 
                Chciałbym usłyszeć, co Ty o tym sądzisz. Liczę na jak najszybszą odpowiedź.
                                                                                                              Toby"

                 Straszne, jakie to wszystko wydaje się rzeczywiste. Nigdy nie myślałam, że Wielkie Poszukiwania aż w takim stopniu odbijają się na naszych relacjach z innymi państwami. Jesteśmy słabym, nieuzbrojonym kontynentem. Każdy może nas zaatakować.
                 Zdaję sobie sprawę, że z napięcia od połowy zaczęłam czytać na głos. Sięgam po butelkę z wodą i wypijam prawie połowę, zgniatając plastik palcami. Muszę przyznać, że Toby, choć nie wygląda dojrzale jest niesamowitą czarną_owcą. Biorę głęboki wdech mając nadzieję, że niczego nie spapram.
"Od: marseil12v@htwd.com
do: t0b1@htwd.com
Tytuł: RE: Czarne dziury są fajne.

                Powiedzmy, że przymknę oko na zdarzenie z policją. Znalezienie Twojego adresu nie zajęło nawet pięciu minut, ale to pewnie przez niezastąpiony talent mojego przyjaciela. Ciesz się, że nie mają takich w rządzie.
               Przeraża mnie przyszłość, którą opisałeś. Jeśli rywalizacja obywateli zdobyła tak wysoki poziom, ciekawe, czy przy takim obrocie spraw byliby w stanie dość szybko zażegnać spory między sobą.                             Pisałeś już kiedyś o tej teorii w swoich artykułach? Odniosłam wrażenie, że jesteś osobą wierzącą w Wielkie Poszukiwania, aczkolwiek nie zgadzasz się z metodami realizacji tego przedsięwzięcia.
              Co do eksperymentów... taka ciekawostka. NIB zaprojektował "stworzenie", które zostało pozbawione wzroku. Niedługo pod ziemie zostaną wpuszczeni ślepi ludzie, którzy dzięki pozostałym zmysłom będą musieli odnaleźć diamenty. W twoim artykule mówiłeś o pytaniu "Co potem?". Nie wiem, czy wiesz o takich badaniach NIB, ale wyobraź sobie setki ludzi bez oczu przechadzających się po ulicach Sydney. Bo w końcu po Wielkich Poszukiwaniach VIS-56 tak po prostu nie umrze.
                                                                                                              Dominique"


             
Prostuję się, czując ból w plecach. Napisanie tej wiadomości zajęło mi piętnaście minut. Czytam ją kilka razy i dopiero wysyłam. Już prawie północ, więc podłączam słuchawki do laptopa i włączam najstarsze kawałki Metallici. Zazwyczaj słucham tego typu muzyki na głośnikach, by w pełni poczuć każdą nutę, aczkolwiek jest zbyt późno. Przez jakiś czas wgapiam się w ekran, czekając, aż pojawi się coś nowego w skrzynce odbiorczej, ale szybko się nudzę. Zaczynam kręcić się na obrotowym krześle, przez co słuchawki wypadają z moich uszu. Potem gryzę wargę i znów wracam do rysowania ołówkiem na blacie.
                I w końcu przychodzi wiadomość.
"Od: t0b1@htwd.com
do: marseil12v@htwd.com
Tytuł: RE: Czarne dziury są fajne.

                     NIB posunęło się do tego stopnia? Nie miałem zielonego pojęcia! Skąd wiesz takie rzeczy? Modyfikowanie ludzi w takim nakładzie przypomina mi "Nowy wspaniały świat" Huxleya. Aż ciągnie człowieka na wymioty. Nie sądzisz, że obywatele powinni wiedzieć?
                     Sam staram się nie straszyć innych swoim scenariuszem, bo w końcu nie mam stu procentowej pewności. Do tego nie chcę, by jeszcze Kanada mnie ścigała. Wolę uświadamiać im te przyziemne fakty..
                   Co do Twojego przyjaciela z radością bym go poznał. Może pomógłby w paru skomplikowanych zabezpieczeniach. Z chęcią pisałbym agresywniejsze teksty, lecz istnieje ryzyko, że gdy poszczekam nieco głośniej na tym podwórku przestaną się ze mną cackać.
                                                                                                                      Toby"
         
                     
Mimowolnie uśmiech pojawia się na moich ustach. Przyznaję, że oczy zaczynają błagać o przerwę. Więc zanim zabieram się za odpisywanie, idę do kuchni. Gdy nieco zaspokoiłam ciekawość mój apetyt wzrósł. Idąc korytarzem pukam w drzwi brata, ale nikt się nie odzywa. Otwieram je, zaświecam światło i jak zwykle trafiam na pustkę.
                     Robię kilka kanapek, pod pachę pakuję karton z sokiem pomarańczowym i starając się niczego nie upuścić docieram do swojego pokoju. Pochłaniając jedzenie wyobrażam sobie Zaca, który dowiaduje się o czarnej_owcy. Nigdy nie pytałam go o jego stronnictwo w tym temacie. W temacie Wielkich Poszukiwań. Boję się, że pracujący dla mojego taty Zac popiera jego politykę. I tak nie rozumiem, dlaczego mój ojciec...
- Dominique ...
Odwracam się jak poparzona i zastaję przed sobą własnego brata w zakrwawionej bluzie.
- Sean! - szepczę wściekle, choć w środku jestem studnią smutku. - Znowu? Chodź do łazienki.
Delikatnie popycham go do przodu i po raz pierwszy od dawna świecę lampę zamocowaną na suficie.
- Ja nie chciałem. To wszystko moja wina. Tak bardzo cię przepraszam!
- Ciiii - mówię, pomagając mu usiąść na brzegu wanny. Śmierdzi alkoholem i papierosami, ale to nie jest aktualnie moje zmartwienie. Powoli podwijam rękawy bluzy szykując się na widok rozciętej skóry.
Tym razem wszystko jest większe i głębsze. Wyciągam z szafki wodę utlenioną i kilka gaz.
- Cała sytuacja z mamą, jej śmierć. Ja naprawdę przepraszam.
Staram się nie słuchać tego bełkotu, bo pewnie sama zaczęłabym płakać. Jak najszybciej opatruję rany przyzwyczajona do widoku krwi. Choć obraz jest paskudny, to wiem, że nie taki diabeł zły jak go malują. Sean nie jest w stanie przez to wykrwawić się na śmierć.
                     Ściągam z niego brudne ubrania, a on zostaje w bokserkach i ciemnozielonej koszulce. Przemywam mu twarz, ścierając łzy z policzków. Następnie pomagam mu się podnieść i kładę go na moim łóżku.
- Przepraszam - teraz on szepcze, a ja układam moje dłonie na jego twarzy, delikatnie ją gładząc.
- Przestań. To był wypadek, Sean. Już wszystko w porządku, słyszysz?
Zapominając o świecie, laptopie i dawnej ekscytacji z powodu rozmowy z Tobym wtulam się w klatkę piersiową brata najmocniej jak tylko potrafię. Chcę przejąć cały jego smutek i żal na siebie, by mógł się poczuć wolny. Robię tak za każdym razem.
- Mama jest zła z powodu mojej ignorancji w tamtym momencie. Nienawidzi mnie tak, jak i Robert mnie nienawidzi. Jej odebrałem życie, a jemu ukochaną siostrę.
Czuję jedną samotną łzę wymykającą się spod zamkniętej powieki. Staram się nie szlochać - udało mi się to opanować kilka miesięcy temu. Sean całuje moje włosy i mówi:
- Kocham cię.
- Ja też cię kocham - odpowiadam cichy, ale pewnym głosem.
- Obiecaj, że ty mnie nie zostawisz.
- Nigdy cię nie zostawię.

środa, 2 lipca 2014

4.

              Czuję, jak od siedzenia na tej posadzce zamarza moja kość ogonowa. Ściągam sweter i kładę go na ziemi, mając nadzieję, że to jakoś pomoże. Opieram brodę o kolano i niestety to wszystko, co mogę zrobić. Kiedy nadchodzi absolutna cisza, to miejsce wydaje się być przerażające . Farba odchodząca od sufitu wisi nade mną, jakby już gotowa do opuszczenia się w dół. Ściany swoim ciemnym zabarwieniem optycznie zmniejszają szerokość klatki schodowej, co źle wpływa na mój stan umysłu. Brudne okna ledwo co przepuszczają światło dzienne, więc cała sceneria przypomina opuszczony szpital psychiatryczny. Nawet drzwi do mieszkania są dość stare i obite, w niektórych miejscach pojawiają się znaki nacięć. Kto chciałby pociąć drzwi? Dziury są wąskie ale głębokie.
               Chyba o mnie zapomnieli. Kiedy patrzę na zegarek, stwierdzam, że minęły dwie godziny odkąd pojawiłam się przed kamienicą. Zaczynam odczuwać skruchę, która powoli wyjada moje wnętrze. Taka rozmowa z Tobym wcale nie była na poziomie myślących, wykształconych osób. Lecz na samym początku mógł przyznać się do swojej tożsamości w internecie. Pewnie i tak bym mu nie uwierzyła. Myślałam, że autor tamtego artykułu będzie nieco starszy. I będzie wyglądać na nieco mądrzejszego. Często łapię się na tym, że potrafię bez namysłu oceniać ludzi po ich zewnętrznej skorupie. Za każdym razem ostro się za to karcę, ale i tak natura wygrywa.
- Mogłabyś sobie pójść? Sąsiedzi pewnie już zadzwonili na policję - oznajmił głos czarnowłosego chłopaka.
- Nie - stwierdziłam cicho. - Chcę pogadać.
- Gdybyś umiała się zachować, może byśmy pogadali. Teraz stąd spadaj.
Garbię się, oplatając nogi rękoma. Wiedziałam, że jestem rozpieszczonym bachorem, ale nikt nie odmawiał mi nigdy czegoś tak po prostu. Przynajmniej nikt znajomy.
- Chcę pogadać.
- Idź stąd.
- Proszę, pogadaj ze mną.
Zza drzwiami musi przeprowadzać się jakaś konwersacja między Tobym a tym rudym chłopakiem, bo słyszę rozmowę. Niestety nie jestem w stanie wyłapać żadnego zdania. Kończy się na tym, że czarna_owca nawet nie odpowiada na moją prośbę.
                Znów siedzę w ciszy. Aż do czasu, kiedy mój brzuch zaczyna mi wypominać, że zjadłam tylko śniadanie. Syczę w jego stronę, że to było obfite śniadanie i powinien czuć się dobrze, ale chyba go nie przekonuje. Co chwilkę po klatce schodowej niesie się przeciągliwe burczenie. Nawet z żołądkiem nie jestem w stanie się dzisiaj dogadać.
               Wkładam słuchawkę do jednego ucha, gotowa włączyć jakąś muzykę. Szukam czegoś ciekawego, ale po kilku sekundach przełączam na inną piosenkę i tak przelatuję całą listę utworów. Wzdycham i postanawiam poszperać online.
- Właśnie - szepczę.
Wchodzę na stronkę, na której wcześniej zadałam anonimowe pytanie. Odszukuję je i ilość odpowiedzi razi moje oczy.
"czarna_owca dość często publikuje artykuły, zazwyczaj w nocy. Trzeba przyznać, że koleś pisze zgodnie z prawdą. Sam nie popieram idei tego całego cyrku."
"czarna_owca to idiota, który nie dostrzega szansy lepszego życia. Powinien się cieszyć, że rząd jeszcze nie ukarał go za te brednie."
Dalej kryje się jeszcze kilka bezsensownych anonimowych wypowiedzi. Potem natykam się na coś mądrego.
"Sądzę, że warto się zatrzymać przynajmniej na chwilkę nad jego potokiem myśli. Jeśli jesteś ciekawa tych artykułów, często można na nie trafić nocą koło godziny drugiej. Zostają dość szybko usunięte, dlatego polecam kopiować ich treść i wklejać w Worda. Wtedy można dokładniej je przestudiować."
Cenna rada. Zjeżdżam w dół i odkrywam najświeższy komentarz.
"Niedawno natknęłam się na tego użytkownika i jestem pozytywnie wstrząśnięta faktem, że w naszym kraju egzystują jeszcze ludzie, których mózgi nie zostały wyprane. Oby tak dalej!"                Podniecona odpowiedziami wstaję i po raz kolejny pukam do drzwi. Mam ochotę skakać jak mała małpka, ale gdy Toby otwiera drzwi, niemal nie pakuję mojego telefonu do jego buzi.
- Popatrz!
Chłopak odgarnia włosy i przez chwilę wpatruje się w wyświetlacz, co rzuca na jego twarz nieco światła. Dopiero teraz zauważam ciemną plamę pod jego okiem. Zdecydowanie to musiał być kiedyś niezły siniak.
- No i?
:Lekko mnie zadziwia.
- Masz niezłą grupę zwolenników i gdybyś....
- Myślisz, że o tym nie wiem?
- To dlaczego z nimi nie pogadasz?
Zamykając drzwi mruczy:
- Żeby takie przybłędy jak ty mnie nie nawiedzały.
Kładę dłonie na drzwiach i opieram się o nie czołem. Co mam zrobić, żeby ze mną porozmawiał?
- Przepraszam. Hej, proszę pogadajmy.
Gdy tak stoję i błagam o wybaczenie, na klatce schodowej pojawia się trzech wysokich mężczyzn w policyjnym umundurowaniu. Niebieskie stroje rzucają się w oczy, a pewien biały napis na prawej piersi wywołuje u mnie chęć ucieczki.
- Dominique?
Uśmiecham się do starszego blondyna. Na szczęście w tych ciemnościach jego oczy nie są widoczne, przez co czuję się nieco bezpieczniej.
- Dominique Roberts?
- Tak, to ja.
Wujek zbliża się do mnie i obejmuje ramieniem.
- Co ty tu robisz?
Teraz imię i nazwisko wyszyte na jego mundurze jest o wiele bardziej widoczne. Drzwi do mieszkania chłopaków otwierają się i obaj z niego wychodzą.
- Dzień dobry, sierżant Robert Newman. Z tego co nam wiadomo, ktoś stąd wzywał policję.
- Tak, ja - odzywa się Toby. - Ta dziewczyna wtargnęła do mojego domu, rozpoczęła bójkę. Wyprowadziłem ją z mieszkania, ale od kilku godzin przesiaduje na wycieraczce i nie ma zamiaru się stąd ruszyć.
Czuję, że wzrok wujka przeszywa moje ciało. Chcę się zapaść pod ziemię, z dala od wstydu.
- Mini, będziesz się tłumaczyć?
Tylko on mówi do mnie Mini. I wcale nie chodzi o to, że jestem niska, bo nie jestem. Kiedy miałam sześć lat, mama stwierdziła, że Mini to ciekawy skrót od imienia Dominique i tak mnie będzie nazywać. Kiedy umarła, tez zwyczaj przejął Robert.
- Nie.
- Skoro tak... Muszę wypełnić papiery. Macie może dowody tożsamości?
Toby znika za framugą, a ja trafiam na spojrzenie jego rudego kolegi. Nie wygląda, jakby mnie za coś obwiniał. Bardziej przypomina to wzrok współczucia. Na tą chwilę nie jestem w stanie zrozumieć, o co mu chodzi. Wtedy wraca Toby i pokazuje dowody. Kątem oka wyłapuję imię drugiego chłopaka. Christian.
             Kiedy już wszystko jest uzupełnione, wujek przeprasza za mnie Christiana i Tobiego, po czym kładąc dłoń na moich plecach rusza do przodu. Po wyjściu na zewnątrz chłodne powietrze uświadamia mój umysł o tym, że już dawno powinnam być w domu. Robert odsyła swoich kolegów machnięciem dłoni, a oni wsiadają do auta i odjeżdżają. My, idąc powoli chodnikiem nie odzywamy się do siebie. Odwracam się i zerkam w okno, które teoretycznie należy do chłopaków. Stoją tam i patrzą się na mnie. Dopiero teraz czuję prawdziwe dreszcze.
            - Więc może powiesz, co tam robiłaś?
- Nic takiego - zapewniam po raz setny. - Pokłóciłam się z nimi i chciałam porozmawiać.
- Chyba nieco przesadziłaś, skoro byli zmuszeni do wezwania policji.
Szczelnie owijam się swetrem.
- Matka nie byłaby dumna z takiego zachowania. Zawsze mówiła, byś uważała na swoje słowa.
- Ale ja tylko chciałam wymienić z nimi kilka zdań.
Stanęliśmy przed bramą wjazdową do mojego domu, a wujek ścisnął moje ramiona.
- Rozumiem, że ojciec pozwala ci robić różne idiotyczne rzeczy, oraz daje ci co tylko zapragniesz, ale w przyszłości tak nie będzie, Mini. Musisz się otrząsnąć, bo mama na pewno patrzy na ciebie z góry i się wstydzi.
Nie lubię, gdy ktoś tak często wspomina o mamie. Chowam zaszklone oczy pod powiekami i ściskam wargi.
- Obiecasz, że postarasz się, by mama była dumna?
Kiwam głową na znak zgody.
- Obiecuję.
Robert całuje moje czoło, uśmiecha się i znika. Muszę chwilę postać, by nadmiar emocji umknął z umysłu. Potem podchodzę do strażnika, a ten wciska guzik i brama się otwiera.
               Podczas kolacji nikt nie dopytuje się, jak poszły moje poszukiwania. Ojciec oznajmia tylko:
- Za dwa dni wyjeżdżamy. Chciałbym, abyśmy wszyscy byli obecni podczas testowania VIS-56.
- A co, jeśli ktoś z nas ma plany? - pyta Sean, pakując do buzi wielką porcję płatków czekoladowych, a mleko płynie po jego brodzie. Musiał coś brać, jak zwykle.
- Byłoby miło, gdyby ten ktoś przełożył swoje plany na inny termin. Zależy mi na waszej opinii, dobrze o tym wiecie.
- Okay, okay. Tylko żartowałem, stawię się na odprawie.
Związuję włosy w koka, z którego i tak uciekają pojedyncze brązowe pasma. Wzdycham i idę do swojego pokoju. Mój kryzys osobowości rozkazuje mi zwinąć się w kłębek na pościeli i rozmyślać nad sensem swojego życia.
              Może rzeczywiście jestem zbyt nachalna i rozpieszczona. Zac zawsze jest do moich usług, ojciec polega na moich opiniach, a wszyscy pracownicy płaszczą się przede mną, jakby od tego zależało ich życie. Jakby jedno moje słowo mogłoby wpłynąć na ich posadę. Ale ja nie chcę nikogo ranić. Mama też pewnie tego chce.
          Zmuszam się do sprawdzenia, czy pod pytaniem nie ma żadnych nowych odpowiedzi. Oczywiście, że są. Większość zachwala czarną_owcę, kilka osób twierdzi, że to skończony dupek i hipokryta - tutaj aż prycham. Następny komentarz stawia mnie pod jeszcze większym znakiem zapytania.
"Odezwij się. Toby."

wtorek, 24 czerwca 2014

3.

- Wię-----          - Więc co myślisz? - pytam brata, który zapala już piątego papierosa.
- Serio chcesz znaleźć czarną_owcę?
Podnoszę się i przeżuwam ostatni kęs jabłka.
- Oczywiście. Potrzebuję kogoś o podobnych poglądach.
- Rób co chcesz. Tylko uważaj na siebie, nie masz pojęcia ile ten ktoś ma lat. Może być nawet płatnym zabójcą.
Unoszę brwi.
- Serio?
Sean wzrusza ramionami, a ja wychodzę i idę do swojego pokoju. Mój brat mówił prawdę. Nie mam żadnych informacji o tamtym człowieku. Może to czterdziestoletni prawnik z wieloma sukcesami na koncie, albo sześćdziesięciolatka jeżdżąca na wózku inwalidzkim.
I tak powinnam wyglądać elegancko. Kolejny dzień w sukience mnie przeraża, lecz nie jestem w stanie nic na to poradzić.
       Cudem wciskam się w starą, obcisłą do granic możliwości kieckę. Kiedy staję przed lustrem, wyglądam jakby ktoś przywalił mi w brzuch i przez to się teraz garbię. Poirytowana przeglądam garderobę mamy. Nie ma tu nowości, ale nie narzekam.
        Ubrana schodzę na dół i uśmiecham się do taty.
- Obudziłaś tego lenia?
- Sądzę, że jego nałóg zrobił to nieco przede mną.
Siedząc w limuzynie z słuchawkami na uszach( tym razem skusiłam się na "More than a feeling") zadaję anonimowe pytanie w sieci.
"~czarna_owca - kto widział kto wie?
W nocy trafiłam na artykuł użytkownika ~czarna_owca, który był niezłym kontrastem całej prasy. Tekst i sama myśl bardzo mi się spodobała, lecz zanim skończyłam, wszystko zostało usunięte. I tu pojawia się moje pytanie:
Trafiliście kiedyś na teksty tego użytkownika?
Co o nim myślicie?
Jesteście za czy przeciw takiemu rozumowaniu?"
Przez długi czas nikt nie odpowiada, więc opuszczam stronkę. Albo nikt się nie zgadza z jego tokiem myślenia, albo, do cholery jasnej, nikt oprócz mnie nie siedzi o trzeciej nad ranem i nie przegląda różnych artykułów.
Poza tym skąd mam wiedzieć, że już wcześniej publikował coś podobnego? Albo w ogóle coś publikował. Głupia Dominique.
          Gdy już dojeżdżamy do firmy, mówię tacie, by się nie martwił, jeśli wrócę nieco później.
- Tylko ja cię proszę, by twój styl życia nie zamienił się w podobny do Seana.
Wciągam żakiet na ręce i odpowiadam:
- Mówisz, jakbym już zaraz miała zostać alkoholikiem.
- Dobrze wiesz, o co chodziło. No cóż, powodzenia cokolwiek będziesz robić.
Wychodzę z auta, przytulam ojca i okrążam wielki szary budynek z masą okien. Na samej górze widnieją literki składające się w nasze nazwisko, "Roberts". Gdy w większości otaczają mnie drzewa, ściągam obcasy i zaczynam iść po trawniku. Podążając równo z ścianą gmachu docieram do wyjścia ewakuacyjnego. Otwieram je dopiero porządnym szarpnięciem, potem ubrawszy buty wspinam się schodami do góry.
Kiedy znajduję się na piątym piętrze, wślizguję się na korytarz. Uderza mnie przyjemna fala zimna, a ja mam ochotę ucałować człowieka, który wynalazł klimatyzację. Dojście do stanowiska Zaca zajmuje jakieś dwie minuty, a przez tą całą drogę usłyszałam dzień dobry jakieś trzydzieści razy.
         Nawet nie pukam, tylko od razu wchodzę do biura. Jest to jedyny pokój, który na szybach ma naklejki, by nikt nie mógł widzieć, co Zac robi w danej chwili. I o dziwo mój tata na to pozwolił.
- Witaj perełko - przystojny blondyn wynurza się zza monitora.
- Witaj miłości ma - przytulam się do niebieskiej koszulki, i właściwie do jej właściciela też.
Potem chłopak przysuwa dla mnie krzesło i stawia je tuż obok swojego.
- Kogo dzisiaj dręczymy, śledzimy, czy może banujemy?
Śmiejąc się siadam na krześle.
- Dzisiaj musisz kogoś znaleźć.
- No nie wiem, nie wiem - zastanawia się. - O ile to żaden chłopak w wieku reprodukcyjnym, to jasne.
- Zboczeniec - mówię, uderzając go dłonią w ramię.
Opowiadam mu cała historię. Choć Zac ma koło trzydziestki, jest moim najlepszym przyjacielem. Tak, tutaj wliczają się też rady sercowe. Raz przyszłam do niego w takiej sprawie i już nigdy tego nie powtórzę.
- Więc mam znaleźć czarną owcę, tak?
- Potrzebuję jedynie adresu.
- Daj mi minutkę.
Blondyn, korzystając z klawiatury niczym Chopin z fortepianu. Znajduje to, co chciałam.
- Ciesz się, że mieszkacie w tym samym mieście.
Wygrana, skarbie!
- Dawaj adres.
- Wellington Street 13 przez 29.
Gdy już niemal nie ma mnie w biurze Zac krzyczy:
- Tylko uważaj na siebie! I jak coś, to upominaj się, że bez zabezpieczenia nie ma o czym mówić!
           
          Nie chcę być chamska, ale kamienica, w której mieszka czarna_owca jest... czarna, i to chyba nie z wyboru. Wchodząc do budynku rozglądam się za numerkami na drzwiach, szukając 29. Gdy już trafiam, pukam.
Staję najprościej jak tylko potrafię. Uśmiechnąć się czy nie? Może nie przepada za rozpromienionymi ludźmi. Opuszczam kąciki ust, ale nie całkowicie, by nadać sobie sympatyczny wygląd.
Drzwi otwiera czarnowłosy chłopak, mniej więcej w wieku Seana. Patrzy się na mnie tępym wzrokiem, jakby dopiero co wstał. Ziewa i pyta:
- W czym mogę pomóc?
- Dzień dobry, mam na imię Dominique. Szukam człowieka znanego w sieci jako czarna_owca. Wiem, że tutaj mieszka. Czy mogłabym z nim porozmawiać?
On dalej patrzy się tym samym wzrokiem, co nieco irytuje.
- Przykro mi, ale widocznie pomyliłaś adresy. Jedyna czarna rzecz w tym domu, to mój dzisiejszy nastrój, więc wybacz, ale będę musiał cię teraz pożegnać...
Drzwi się zamykają, ale ja nie daję za wygraną. Stopę stawiam w progu, co wreszcie go zdziwiło.
- Hola hola, kolego. Nie sądzę, bym pomyliła adresy. Mogę porozmawiać z czarną_owcą?
- Aż taki z ciebie natręt? Tu nie ma żadnej czarnej owcy.
Uśmiecham się i mam nadzieję, że chłopak wyłapie chęć zamordowania go, która iskrzy w moich oczach.
- Jestem pewna swojej pozycji i nalegam, by pozwolono mi porozmawiać z człowiekiem, którego szukam.
- Człowieka, którego szukasz tutaj nie ma. To tyle.
- Nie jestem głupią blondynką, namierzyłam IP komputera z którego został opublikowany ostatni artykuł. Bądź tak miły i pozwól mi z nim porozmawiać.
Chłopak cmoka, nachyla się i pyta:
- Po co szukasz tej całej owcy, co? Może to płatny zabójca. Nie polecam ci się z nim widzieć, leży na kanapie w objęciach alkoholu. Przyjdź innym razem, a najlepiej nigdy.
Toż to przecież drugi debil rodem z piekła. Oczywiście pierwszym jest mój brat, a ci dwaj traktują mnie tak samo lekceważąco.
- Posłuchaj, nieważne kim on jest, w jakim jest wieku, czy ile promili alkoholu gości w jego krwi. Muszę z nim pogadać. To pierwsza osoba, która nie boi się krytykować aktualnej sytuacji naszego kraju i tematu Wielkich Poszukiwań. Ja też nieraz zadawałam sobie pytanie: Co potem? Na pewno istnieje więcej osób, które podziwiają go tak jak ja. W sieci...
- Stop - chłopak przerywa. - Nie prościej byłoby napisać do niego e-maila, skoro znasz jego nick?
Stoję i nic nie mówię.
Bo co mam powiedzieć.
Ależ jestem głupia.
- Nieważne - mruczę. - Tylko się z nim zobaczę i spadam. Obiecuję.
- Nie. Nie mogę zakłócać spokoju mojego guru, więc spadaj już teraz.
- Chciałbyś...
Nie poddam się. Dlatego wślizguję się przez drzwi i niemalże rzucam do przodu, mając nadzieję, że gdzieś tam w pokoju znajdę czarną_owcę. Lecz zwycięstwo nie jest mi chyba dane, bo czarnowłosy chłopak łapie mnie za nogę, przez co upadam.
- Co ty do cholery robisz?! - krzyczę.
- Lepiej zapytaj o to siebie samą!
Próbuję doczołgać się dalej, ale ten kładzie się na moim ciele, miażdżąc to, co nazywam piersiami. Przynajmniej ich resztką.
- To boli, złaź!
- Jeśli obiecasz, że sobie pójdziesz! Jemu nie wolno przeszkadzać!
Turlając się po podłodze i wyginając w przeróżne strony klniemy niemiłosiernie. Nie obchodzi się też bez kopania, szczypania, wrzeszczenia i tym podobnych. Moim osobistym sukcesem jest walnięcie kolegi między jego nogi, ale trafiam na ten "twardy" typ mężczyzny. Ściskając mnie w pasie jęczy cicho, a w oczach widzę łzy. To tyle. I tak nieźle, aż się cieszę, że ubrałam obcasy.
           Kiedy leżymy w dość dziwnej pozie, w drzwiach staje rudy chłopak z zakupami.
- Nie żeby coś, Toby, ale łóżko jest w pokoju obok. Słychać was na całą kamienicę.
- Szukam czarnej_owcy! - krzyczę.
- I widzisz, mówiłem, że fanki się na ciebie rzucą kiedy ujawnisz swoją tożsamość.
Chłopak o imieniu Toby wstaje i pokazuje klatkę schodową.
- Wyjdź. Nie mam zamiaru czyścić podłogi w przedpokoju swoimi ciuchami.
Też wstaję, ale to tyle.
- To ty jesteś czarną_owcą? - wytrzeszczam oczy.
- Nieważne - buczy poirytowany. - Po prostu wyjdź.
- Nie?
Ten łapie mnie za ramię i wyprowadza z mieszkania, po czym zatrzaskuje drzwi.
- Spadaj do domu.
- Nie poddam się tak łatwo!
Debil, kompletny idiota. I taki człowiek jest czarną_owcą? Śmieszne. Dwadzieścia lat! Wygląda na dwadzieścia lat! Porażka. Siadam na zimnym betonie i podciągam kolana pod brodę. Niech sobie ma nawet trzy lata, ale ja chcę z nim porozmawiać. 

piątek, 20 czerwca 2014

2.

Siedząc n                Siedząc na podłodze w swoim pokoju i słuchając piosenek Franka Sinatra Jr przeglądam na tablecie najnowsze nagłówki internetowej prasy. Jest trzecia nad ranem, a moje przekrwione oczy błagają o przerwę, ale ja tylko stukam palcami w rytm saksofonu.
Wielki       "Wielkie Poszukiwania ratunkiem!”-Bzdura – wzdycham, prostując nogi.
Przewijam strony dalej, szukając czegoś, co mogłoby mnie zaciekawić. Czasem mam ochotę wykrzyknąć, że rząd przekupił prasę, aby pozytywnie nastawiała ludzi do Wielkich Poszukiwań. Doskonale rozumiem w jakiej sytuacji znajduje się nasz kraj, aczkolwiek zachęcanie nawet tych najmłodszych do brania udziału w całym tym chorym wyścigu mnie przeraża.
             Unoszę brwi na widok jednego z nagłówków.
Czy aby na pewno Wielkie Poszukiwania wyciągną nas z kryzysu, dostarczą pieniędzy do skarbców i zapobiegną wojnie?”.   Bez zastanowienia klikam w tytuł i czytam artykuł.
Niemalże cały kraj zwariował na punkcie Wielkich Poszukiwań. Właściciele wielkich korporacji wydają tysiące na zapewnienie sobie wygranej.
Postarajmy się spojrzeć na całą sprawę i rozłożyć ją na czynniki pierwsze. Bez wątpienia każdy rozumie, że kraj chyli się ku upadkowi. Nasze państwo nie jest rozległe czy bogate. Odkąd Australia przegrała wojnę z Wschodnią Federacją Europy, kulimy się jak psy, czekając na resztki, które ,miejmy nadzieję, kiedyś spadną z talerza. Nie jesteśmy nawet w stanie spłacić długu zaciągniętego na sprzęt wojskowy. Jeśli w ciągu miesiąca nie oddamy Kanadzie 50 miliardów, zacznie się kolejna katorga – głód i śmierć. Kanadyjczycy nie podchodzą do takich spraw łagodnie, a sam John Cocker powiedział „Płacicie lub giniecie”.
Jeśli Wielkie Poszukiwania powiodą się i uda nam się odnaleźć ostatnie złoża diamentów, równocześnie zażegnamy kłopoty. Leczy czy nie wydajemy więcej, niż mamy zamiar zyskać? Nie chodzi tu o same pieniądze. Niektóre firmy dokonują zmian w kodach genetycznych ludzi, przystosowując ich do warunków panujących pod ziemią. Diamenty ukryte są dość głęboko, a skalne korytarze są wąskie i zdradliwe. Rozumiem, że czas goni nas, ale takie rozwiązania wcale nie są dobre. Prezydent obiecał podzielić się zyskami z korporacją, która pierwsza natrafi na trop diamentów. W ten sposób wiele firm niegdyś nie zainteresowanych takimi sprawami ochoczo rzuciła się w wir walki. To zwiększa prawdopodobieństwo odniesienia sukcesu, aczkolwiek konkurencja podniosła się do tego stopnia, że ludzie zaczynają sobie grozić śmiercią.
Wielkie Poszukiwania to jedyna metoda na uratowanie naszego kraju, ale czy zadał ktoś sobie pytanie „Co potem?”?”
  Ja zadałam!
„Musimy ratować naszą rzeczywistość, ale czy będziemy w stanie pozostać tacy sami? Wolność i bogactwo powszechnie stały się dwiema najważniejszymi wartościami w Australii.
Stanąwszy na skraju wojny i pokoju powinniśmy..”
  .           Nagle cały artykuł diabli wzięli, a przed moimi oczami pojawia się komunikat:
Treść postu zamieszczonego przez użytkownika ~czarna_owca została usunięta. Odśwież stronę, by przejść do karty głównej.”
-
Szlag by to! - krzyczę. - A gdzie wolność słowa!
Sama nie wierzę w te słowa. Jeszcze przez chwilę wpatruję się w tablet, aż w końcu wstaję i chwytam za kartkę i długopis, zapisując nazwę użytkownika. To śmieszne, ale obiecuję sobie, że odnajdę tego gościa choćby nie wiem co. Wreszcie ktoś, kto podziela moje zdanie.
Chodzę po pokoju, co jakiś czas uderzając w coś ręką. Czuję się... zła? Mam ochotę pójść do pokoju Seana, ale wiem, że on powie bym sobie poszła, bo to tylko głupi artykuł napisany przez jakiegoś idiotę z myślami samobójczymi.
Znajdę go.
Znajdę go.
Znajdę.
- Ale najpierw muszę odpocząć – mówię na głos, zakopując się pod kołdrą.


          Kiedy wraz z tatą siedzimy przy kuchennymi stole, oznajmiam:
- Dzisiaj jadę z tobą do biura.
- Znów masz jakąś sprawę do Zaca? - pyta ojciec, popijając parówkę kawą.
- Tak. Jest mi bardzo potrzebny.
Mężczyzna tylko wzrusza ramionami.
Staram się zjeść jak najwięcej, bo wiem, że szybko do domu nie wrócę. Podróż do pracy trwa jakąś godzinę, Zac powinien odnaleźć tamtego gościa w pięć minut, a potem... Potem – mam nadzieję – czeka mnie wreszcie jakaś ciekawa rozmowa. Strzepuję okruszki chleba z piżamy i wstaję od stołu. Biorę do ręki jabłko i idę na piętro.
        Gdy otwieram brązowe drzwi, moje nozdrza atakuje zapach tytoniu.
- Znów paliłeś w pokoju.
Nikt nie odpowiada. Podchodzę do oszklonej części pomieszczenia i otwieram balkon, haustami wciągając świeżę powietrze. Potem obracam się na pięcie i idę w stronę podwyższenia, na którym znajduje się łóżko. Podnoszę nogę i kopię w wielki fałd pościeli.
- Wstawaj, już dziesiąta.
Spod materiału wydobywa się cichy bełkot będący najprawdopodobniej wyzwiskami.
- Szkoda dnia na marudzenie. Musisz wyczyścić basen, bo pan Borrow wziął sobie wolne.
Brązowa czupryna – a za nią reszta mojego brata – postanowiła ukazać się moim oczom.
- Dlaczego, do jasnej cholery ty nie możesz tego zrobić?
Po jego twarzy widzę, że też nie przespał większości nocy. Uśmiecham się.
- Czy ktoś tu ma kaca?
Jego brązowe źrenice wyglądają jak martwe. Ospale zrzuca pościel na ziemie i sięga ręką po niebieską paczkę leżącą na szafce nocnej. Odpala jednego papierosa i odpowiada dopiero po wypuszczeniu dymu.
- Powiesz tacie, to cię powieszę.
- Nieważne – rzucam, siadając obok niego. - Znalazłam na necie ciekawy artykuł o tym, że Wielkie poszukiwania wcale nie są takie wspaniałe. I nie zgadniesz co – zerkam na brata, który nawet nie wygląda na zaciekawionego. - Nawet nie skończyłam czytać, a post został usunięty.
- Pieprzysz?!- wrzeszczy Sean, a ja podskakuję do góry. - Czyli jednak to prawda, że rząd nie zezwala sobie na krytykę.
Czyli jednak go poruszyłam. Ależ dziwnie się czuję.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
oto i kolejna notka.
mam nadzieję, że nieco się wyjaśniło i że nie jest aż tak źle. XDD

wtorek, 17 czerwca 2014

1.

          - Nasz nowy nabytek jest perłą w dotychczasowych odkryciach NIB – wysoki mężczyzna w idealnie dopasowanym garniturze wskazuje ręką na wielki pulpit znajdujący się na środku ściany, na którym wyświetlone są przeróżne kolorowe wykresy. - VIS-56 w stu procentach wykorzystuje narządy zmysłu, przez co ciemność nie stanowi dla niego żadnego problemu. Przy jego konstrukcji zdecydowaliśmy się w pełni pobudzić receptory węchowe, przez co wyniki końcowe podniosły się aż o jeden procent, wyprzedzając przy tym wszelkie poprzednie wersje VIS i zapewniając nam długotrwałą przewagę nad konkurencją.
           Ojciec poprawia mankiety i nachyla się nad stertą kartek, które położył tutaj przemawiający mężczyzna przed całą prezentacją. Na chwilę marszczy nos. Sama także rzucam na nie okiem i pytam:
- A co z narządem wzroku?
Naukowiec prycha, ale gdy mój ojciec podnosi wzrok natychmiast poważnieje.
- Zredukowany. Ten model został przeznaczony tylko i wyłącznie do poszukiwań pod ziemią, a tam nie ma co liczyć na latarnie i świecące strzałki z napisem „tędy”.
Prostuję się i zmuszam do dalszej rozmowy.
- Ale kiedyś Wielkie Poszukiwania się zakończą. Co wtedy się z nimi stanie...
- VIS-56 będzie potrzebny przy początkowym montowaniu maszyn i budowy korytarzy, przez które pojazdy nie miałyby problemu z przedostaniem się. Oczywiście to wszystko będzie miało miejsce, gdy to my wygramy Wielkie Poszukiwania.
- No dobra – wzdycham. - Gdy już WSZYSTKO się zakończy, a ten cały VIS przestanie być wam potrzebny, co zrobicie?
- Przecież to nieistotne...
- Odpowiedz – kwituje ojciec.
- Moglibyśmy odsprzedać go właścicielom kopalni, które nadal wysługują się ludźmi.
- Wtedy pracownicy zostaliby z niczym. Poza tym z tego co wiemy, VIS jest organizmem stworzonym z człowieka, czyli tak czy siak w kopalniach pracowaliby ludzie.
- Dominique, zawsze musisz się do czegoś przyczepić? - pyta brat wyginający ołówek.
            Zerkam na niego i chrząkam. Brązowe włosy zasłaniają mi jego oczy, ale i tak wiem, że powieki ma zamknięte. Biała koszula jest cała pomięta pod wpływem garbienia się. Mimo iż jest starszy nie zawsze tak się zachowuje.
- Chcę znać wszystkie szczegóły.
- Jak zawsze. Daruj sobie ten jeden raz.
- Nie! - mówię nieco głośniej. - Skoro stworzyli coś takiego jak VIS muszą brać za niego całkowitą odpowiedzialność, łącznie z jego przyszłością.
- Głosowaliśmy także nad tym, by po zakończeniu całych Wielkich Poszukiwań wypuścić ich na wolność.
Przez chwilę milczę, chcąc dokładnie przeanalizować scenariusz takiej przyszłości. Z przyzwyczajenia gryzę kciuk, po czym dostrzegam, że czarny lakier już dawno odszedł od paznokcia.
- Jak chcecie wypuścić setki niewidomych ludzi na ulice?
- Jak mówiłem, brak wzroku nie przeszkadza w normalnym funkcjonowaniu. VIS potrafi zlokalizować każdy przedmiot w odległości tysiąca metrów, określić jego kształt i dopasować do wzornika rzeczy wszczepionych do jego pamięci.
- Jakbyście po prostu nie mogli zostawić im tych oczu – cedzę ze złości, ale i tak nikogo nie obchodzi ta uwaga.
Ojciec podnosi się z krzesła, a naukowiec od razu do niego podbiega i ściska jego dłoń.
- Mam nadzieję, że VIS-56 nas nie zawiedzie.
- O.. oczywiście, że nie! Jest stworzony do wygrywania.
- Kiedy moglibyśmy zobaczyć pierwszy prototyp? Chciałbym go przetestować, by nie mieć żadnych wątpliwości. Napomnę jeszcze raz, że musimy wygrać Wielkie Poszukiwania.
- Może w sobotę? Model będzie wtedy w pełni gotowy do użytku.
             Też wstaję, nie dlatego, by pożegnać się z mężczyzną, ale dlatego, że nie mam ochoty dłużej tu siedzieć. Ściskając żakiet palcami wychodzę z oszklonej sali konferencyjnej i idę w stronę windy. Za mną wylatuje Sean, a jego brązowe włosy śmiesznie falują. Nie mogę powstrzymać się od uśmiechu, więc odwracam się twarzą do ściany.
- Widziałem to, nie ukrywaj się.
Biorę oddech i mówię:
- Moglibyśmy to wygrać w inny sposób, a nie poprzez modyfikowanie ludzkiego DNA.
- Co na to poradzisz, ojciec korzysta z tego co wszyscy. Nie chce być gorszy. Poczekajmy do daty rozpoczęcia Wielkich Poszukiwań. Cały kraj zacznie wariować i nikt nie będzie się przejmował ludźmi skazanymi na przebywanie w ciemnościach Matki Ziemi.