Telewizor w piwnicy nie chce odebrać żadnego kanału, nawet krajowego. Irytuje mnie przełączanie kabelków, dopasowywanie kolorów. Mogę się założyć, że on nie działa od bardzo długiego czasu. Ale zabawa tą kupą złomu rozluźnia mnie, pozwala nie myśleć o tym, co dzieje się na zewnątrz. Żartuję, ja tu umieram. Fizycznie i psychicznie. Wujek Robert twierdzi, że nie jestem gotowa. Gotowa na co? By żyć, pójść dalej?
To chyba źle, gdy kabelki tworzą iskry. Z zaciekawieniem dopijam herbatę i przybliżam się do elektrycznego labiryntu. Zmieniam układ. Czarne z czerwonymi, żółte z zielonymi. Nie działa. Czarne z zielonymi, żółte z czerwonymi. Pod względem stylistycznym jestem dość dobra w te klocki i choć skuteczność leży i kwiczy, to nie oceniam swojej pracy tak źle.
- Jezu. Daj coś kobiecie, a zniszczy trzy razy - mówi Sean z fotela.
- Tym razem prawie zadziałał! Widziałeś te iskry?
- Były powalające.
Wzdycham i wstaję.
- Masz może ochotę na hamburgery?
- Niezdrowie żarcie? - chłopak się uśmiecha. - Jestem za.
Przy krojeniu pomidorów cicho podrzucam temat tajemniczych bomb.
- Jak myślisz, czy to Kanada zrzuciła ładunki wybuchowe na Sidney?
Sean wyciąga z lodówki sos.
- Wszyscy zrzucają winę na Kanadę. Nie mamy pewności, czy to oni. W takiej chwili każdy inny kraj mógłby wykorzystać słabości wynikające z Wielkich Poszukiwań.
- I tak największym faworytem jest właśnie Kanada. U nich jesteśmy zadłużeni. Kto wie, być może od początku wiedzieli, że przegramy z Wschodnią Federacją Europy, więc udzielili nam kredytu. Po porażce całe pieniądze przelane zostały na Poszukiwania. Innymi słowami: armia nie nadaje się do obrony przed komarami. Dla nich to szansa na zgarnięcie całej Australii.
- Przyznam, że to dobry tok myślenia, ale zbyt daleko rozpowszechniony. Czy wujek Robert nagadał ci to przy kolacji?
- Czasem najprostsze rozwiązania są tymi prawidłowymi.
Zakładam rękawicę na rękę i sięgam po talerz z mięsem, który jeszcze kręci się w środku mikrofalówki.
- Wujek Robert mówi wiele rzeczy, które często są gówno warte. Dobrze o tym wiesz. Możesz wyjść i popytać się ludzi, co sądzą o tym bombardowaniu.
- Nie mogę. Drzwi są pozamykane.
- Mini. Twój umysł ci to wmawia, bo boisz się zobaczyć świat, odkąd zniszczono nasz dom. Tu nie ma żadnych zamków, kluczy. Wyjdźmy, a się przekonasz.
- Nie jestem dzieckiem, któremu wmawia się bajeczkę, a ono bezpodstawnie w to wierzy! Próbowałam, a drzwi nawet się nie ruszyły.
Sean nie odpowiada, co mnie jeszcze bardziej denerwuje. Szybko zjadam swojego hamburgera i wynoszę się do salonu, na kanapę. Przykrywam się kocem i sięgam po książkę z wierszami Poego. Brat siada tuż obok z jakimś komiksem, którego to znalazł w piwnicy. Wieczorem, gdy wraca wujek Robert, jemy razem kolację. Prysznic pobudza mnie na tyle, bym nie zasnęła przy pisaniu w swoim notesie.
Chciałabym wiedzieć, dlaczego przez wszystkim jestem brana za tą gorszą. Cieszę się, że Sean i wujek Robert są przy mnie, ale wolałabym, by okazywali więcej wsparcia. Coraz mniej problemu stwarza mi przebywanie z Robertem. Nie widzę w nim mamy, a taty całkowicie nie przypomina. Jego oczy są zwykłymi oczami wujka, który opiekuje się tobą. Niekiedy widzę w nich większą troskę, niż bym oczekiwała. Uściski są zbyt długie, a uśmiechy próbują wnieść zbyt dużo nadziei.
Lubię chwile, w których jestem sama. W swoim pokoju, przed tym zeszytem. To chyba przez to, że mogę być bezgranicznie szczera.
Największym problemem mojego notesu jest było to, że wpisy z różnych dni brzmią tak samo. Nie jestem w stanie stworzyć czegoś innego, opowiedzieć, jak czuję się w związku z utratą taty. Moje dni wyglądają identycznie. Wstaję, jem śniadanie, idę do piwnicy pobawić się przy telewizorze, następnie jem "obiad" z Seanem, siadam na kanapie, czytam to samo, aż wraca Robert. I nie narzekam.
Kilkanaście dni później, gdy nadal nikt nie wie, kto zbombardował Sidney, w domu zjawia się gość. I bez problemu otwiera drzwi.
- Cześć.
Toby ściąga kurtkę i buty, a gdy pytam się go, jak wszedł, mówi, że wujek podrzucił mu klucze. Sprowadzam go do piwnicy i pokazuję liczne kabelki. Zaczyna się śmiać.
- To tak, jakbyś kazała Eskimosowi napisać książkę o pustyni.
Kiedy robię herbatę, chłopak opowiada o życiu w środku miasta.
- Zaczyna się odbudowa zniszczonych dzielnic. Oczywiście na tyle, na ile ich stać. Nadal nie mamy pojęcia, kto nas zaatakował. Samoloty musiały nadlecieć od wschodu, co poniekąd wskazuje na Kanadę. Ale ten schemat wydaje się prosty. Za bardzo prosty. Christian ciągle biega i gada, że to wina WFE, że tamta wygrana im nie wystarczyła i chcą nas doszczętnie zniszczyć.
- Mój brat mówi to samo. O Kanadzie, schemat jest zbyt prosty.
Nastaje chwila ciszy. Toby chyba nad czymś myśli. Za mocno marszczy czoło, by była to błaha sprawa.
- Powiedz, dlaczego mnie odwiedziłeś?
- Słucham?
- Tylko bądź szczery. Proszę.
- Sierżant Newman mnie o to poprosił.
Do moich oczu napływają łzy, Umiem poradzić sobie sama. Nie jestem dzieckiem.
- Tobie też wmawiał te bzdury? Co?
- Dominique, to nie są bzdury...
Upuszczam filiżanki na ziemie.
- Mój brat żyje! - wrzeszczę. - Przecież go widzę, rozmawiam z nim!
- Uspokój się, rozumiem, rozumiem... - Toby podchodzi bliżej, omijając kałużę wrzątku, i przytula mnie.
- Wcale mi nie odbiło - łkam.
Zostaję zaprowadzona pod drzwi balkonowe. Toby prosi, bym wyszła na zewnątrz, ale ja się upieram, że wszystkie drzwi są zamknięte. Mówi, bym tylko spróbowała, więc próbuję. Szybka jedzie w bok, a ja wychodzę na taras. Zimne powietrze lekką mną wstrząsa. Odwracam się, a obok Tobiego stoi Sean.
- A nie mówiłem?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
tyle siedziałam nad notką wprowadzającą, aż w końcu się udało.
WYBACZCIE TE MIESIĄCE.