sobota, 8 listopada 2014

10.

                           Następnego dnia zjeżdżamy windą na najniższe piętro. Zostajemy wprowadzeni do wielkiego hangaru z co najmniej trzydziestoma ekranami. Nie jestem w stanie ich zliczyć. Póki co wszystkie są wyłączone. Około stu metrów przed nimi ustawione są skórzane fotele. Przy każdym stoi mały stolik wyposażony w szklankę i butelkę wody.
- Proszę, usiądźcie - mówi Benny, jedyny naukowiec, który uśmiecha się w moją stronę i nie próbuje przekazać żadnej groźby.
                          Tak więc siadam, a zabawa się zaczyna. Benny opowiada, że za ścianą znajduje się wielki labirynt, a VIS-56 jest szczurem. Będzie szukał wyjścia, a my mamy obserwować. Sean mówi, że VIS mógł tyle razy przechodzić przez to, iż w pamięci mógł wykuć sobie mapę korytarzy. Benny wciska coś na swoim pilocie i ściany pokazane na monitorach zaczynają się przesuwać.
- Robimy tak za każdym razem.
                           Przed nami rozbłyskuje największy ekran, ukazujący labirynt z góry. Zielona kropka to wyjście, czerwona to położenie VIS-a. W dziesięć minut pokonuje przeszkody i dochodzi do zielonej kropki. Nie musi się nawet cofać - sto procent skuteczności. Potem czerwona plamka znika.
- To tyle.
                            Chłopak - postanawiam tak go nazywać - zbyt szybko się poruszał, więc nie byłam w stanie dokładnie przyjrzeć się jego twarzy, gdy przechodził obok jednej z kamer.
                           Na tym kończy się nasze zwiedzanie. Wracamy do windy. W ostatniej chwili ojciec klnie. Zapomniał o komórce. Idzie w stronę podziemnego hangaru, ale my na niego nie czekamy. Drzwi się już zamknęły.
- Jeśli pomyślicie, by komukolwiek powiedzieć o tym, co się działo w ciągu tych dni, natychmiastowo was zabijemy - oświadcza Benny z uśmiechem na twarzy.
                           Biorę głęboki wdech. Chcę stąd zniknąć, i to jak najszybciej.
- Śmieszne - burczy Sean. - Myślisz, że nasz ojciec się o tym nie dowie? Jesteście idiotami.
Pociągam go za rękaw swetra, prosząc, by przestał. Odpycha moją dłoń i rzuca wściekłe spojrzenie.
- Nie wypada obrażać kogoś, kto pracuje w NIB, synu. Jestem miły, ale tylko do pewnego momentu.
- Więc jak... jak wytłumaczylibyście naszą śmierć, co? - pytam.
- Proste. Przecież teraz robi się wszystko, by zniszczyć przeciwnika, prawda? Wielkie Poszukiwania zniszczyły definicję dobra. Bóg w tych czasach nie istnieje - Benny smarka w chusteczkę. - Ktoś na pewno chciałby zabić takie piękne dzieci, doprowadzając waszego ojca do czystego szaleństwa, co równa się z przegraną. Jakiś wróg, być może konkurencja.
                             Wzdrygam się, bo to dobre wytłumaczenie, nawet najbardziej prawdopodobne.
- Powiedzmy, że nasz ojciec by oszalał. Jaka z tego korzyść dla was? - Sean krzyżuje ręce.
- Tu działa już siła perswazji. Wystarczy mu wmówić, że wygrywając pomści swoje pociechy.
- To chore - szepczę.
Mężczyzna poprawia okulary na nosie, a drzwi się otwierają.
- Świat już dawno zachorował. Jedyne, na co czeka, to śmierć.
                             
                              Spakowałam się godzinę temu. Teraz siedzę na podłodze z laptopem na kolanach. Co powinnam zrobić? Moje trzęsące dłonie cudem trafiają w klawisze.
"od: marseil12v@htwd.com
do: z4c@htwd.com
tytuł: Powrót.

                            Koniec naszej wycieczki. Ojciec raczej nikogo o tym nie poinformował, aczkolwiek wracamy jeszcze dzisiaj. Być może zaglądnie też do firmy, także miej się na baczności.
                                                                                                              Dominique."
                         
                              Zaraz otrzymuję odpowiedź.
"od: z4c@htwd.com
do: marseli12v@htwd.com
tytuł: Re: Powrót.
             
                             Się robi, księżniczko.
                                                                                                             Zac."

                           
Miło wreszcie mieć kontakt z kimś spoza instytutu. Uśmiecham się do ekranu i wyłączam laptopa. Wkładam go do torby podręcznej i wychodzę z pokoju.
- Nareszcie! - krzyczy Sean. - Ile można się pakować.
- Widocznie dość długo.
Padam na sofę i kładę buty na stoliku, łamiąc wszystkie zasady dobrego wychowania. Sean robi dokładnie to samo.
                            Z trudem przełykam ślinę.
- Chcę się dowiedzieć, jak ta dziewczyna się tu znalazła.
Stąpam po dość cienkim lodzie.
- Myślisz, że ja tego nie chcę?
- Więc powiedzmy, że się zamkniemy, jeśli wyjawią nam kim tak naprawdę jest VIS-56 i skąd wzięła się ta dziewczynka.
Brat przewraca oczami.
- I podobno ty tu jesteś mądrzejsza.
Pokazuję mu środkowy palec. Nie wiem, kiedy zaczęłam stosować takie gesty wobec rodziny. Coś definitywnie jest ze mną nie tak.
- Mogą nas bez problemu zabić, a ty myślisz, że cokolwiek z nimi wynegocjujemy?
- Nie chcę jeszcze umierać - mruczę.
- Ja też nie - potwierdza Sean. - Wiesz, muszę spłodzić syna, wybudować dom, zasadzić drzewo, ustalić nowy rekord w Guns.
- Sądzisz... że mogli go porwać? Tego chłopaka.
- To możliwe - odpowiada - Tamta dziewczynka nie wglądała na pełną życia. Może mieszkali gdzieś na ulicy. Takimi ludźmi nikt się nie przejmuje. Porwali chłopaka, dziewczyna ruszyła za nimi.
- Zrobiłabym to samo.
Sean wygląda na zaskoczonego.
- Co?
- Gdyby cię porwali. Poszłabym za tobą. - Nagła wylewność rozkazuje mi powiedzieć nieco więcej. - Ty i tata. Jesteście jedynym, co mi zostało. Zrobiłabym dla was wszystko.
- My dla ciebie też - szepcze i całuje mnie w czoło.

                             Stawiam walizki w przedsionku i pytam.
- Kto ma ochotę na spacer?
- Spać - odpowiada ojciec i idzie na piętro, do swojego pokoju.
Zerkam na brata, ale on wzrusza ramionami i siada w salonie przed telewizorem.
                              Owijam szyję szalikiem i wychodzę. Na dworze jest ciemno, nikt nie widzi mojej twarzy. Pozwalam sobie na jedną łzę, która szybko spływa po moim policzku. Tylko tyle mam. Tylko tyle potrzebuję. Wolnym krokiem mijam centrum miasta. Widzę strumienie wody sunące do góry niczym startująca rakieta. Koło fontanny biegają roześmiane dzieci. Ja po prostu idę, byle do przody, byle by się nie zatrzymać.
                               Moje nogi doprowadziły mnie na Wellington. Z tą myślą biłam się przez godzinę. Toby powinien wiedzieć, powinien gdzieś to rozgłosić. Ludzie powinni znać prawdę. Niewolno ich trzymać w cieniu głupoty.
                               Nie chcę umierać. Nawet nie wiem, czy ktoś mnie teraz obserwuje, ani jakim cudem ktokolwiek miałby się dowiedzieć o tym, co zaraz powiem. Może mam podsłuch? Odpędzam od siebie te irytujące myśli i pukam w drewniane drzwi.
- Już wróciłaś? Szybko.
                              Christian zabiera mój sweter i wskazuje pokój po lewej.
- Śpi, więc wymierz mu porządnego kopniaka w sam środek dupy.
Lampka na biurku rozświetla całe pomieszczenie. Toby leży na łóżku. Kładę dłoń na jego plecach i lekko nim potrząsam.
- Daj mi spokój, Chris - bredzi do poduszki - wiesz, że miałem ciężki dzień...
- To ja, Dominique.
Otwiera powieki i przez chwilę na mnie patrzy. Potem wstaje i przeczesuje włosy palcami.
- Szybko wróciłaś.
Siadam obok niego i splatam swoje palce. Zaczynam się denerwować.
- Tak jakoś wyszło. Słuchaj, chciałam pogadać...
- Mogłaś napisać emaila, a że tego nie zrobiłaś, to musi być coś ciekawego.
                                Bawię się kciukami. Pomysł przyjścia tutaj był najgorszą rzeczą, jaką kiedykolwiek wymyśliłam, a co dopiero postanowiłam  zrealizować. Czy jak podziękuję i ucieknę, to wypadnę źle? Podczas pierwszego spotkania tarzałam się z nim po podłodze, gorzej już wypaść nie mogę. Wstaję.
- Wybacz, ale jednak...
                                Moją wypowiedź przerywa wybuch. Z parapetu spada porcelanowy kubek, a zaraz obok niego ląduje lampka. Zaraz potem słyszę kolejny huk, tym razem nieco bliżej.
- Na podłogę! - wrzeszczy Toby i pociąga mnie za sobą.
Uderzam brodą o ziemie. Czuję, jak czyjaś ręka zaciska się na mojej talli, a potem coś mnie przykrywa. Nie dość, że jest ciemno, to wszystko się rozmazało.
                               Znów wybuch, tym razem cichszy. Leżę na podłodze jeszcze chwile, po czym Toby pomaga mi wstać.
- Wszystko w porządku?
Kiwam głową. Do pokoju wlatuje Christian.
- Boże święty, co to było?!
- Nie wiem, dlatego muszę to sprawdzić.
Toby wybiega na korytarz i zakłada bluzę z kapturem.
- Zostań tu z nią, chyba jest w lekkim szoku.
- O nie nie nie... Ja też muszę iść! - krzyczę - Muszę sprawdzić, co u mojego brata i ojca!
- Zostajesz - rozkazuje, a wtedy wymierzam mu porządny cios w twarz. Kształt mojej dłoni idealnie odbija się na jego prawym policzku.
- Chrzań się - mamroczę i chwiejnym krokiem wychodzę na klatkę schodową.
                                 Zaczynam biec. Słyszę, że chłopcy pędzą za mną, wrzeszcząc moje imię. Mam to gdzieś. Jedna przecznica, dwie. Teraz od moich uszu odbija się płacz ludzi, mężczyzn, kobiet, dzieci. Skręcam w Evans Street, prosto Bradley Road, aż wpadam na St Thomas Street.
                                Jakiś mężczyzna łapie moją dłoń.
- Nie możesz tam iść! Wszystko zostało zbombardowane!
Wyrywam się i ląduje na Boundary Street.
                               Po chodniku walają się cegły, kawałki rozbitych szyb. Jedna osamotniona latarnia oświetla całą ulicę. Potykam się o gruz, omijam martwych ludzi. Nozdrza atakuje woń spalenizny i kurzu. Staję w miejscu, gdzie powinien być mój dom. Powinien, ale go nie ma.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
notkę dedykuje Mariannie. myślimy o tym samym!


                             

11 komentarzy:

  1. Dzięki za dedykację, Natalka! (Telepatia matki z córką xD)
    Widzisz, jak to napisałaś… „jak zginąć, to efektownie”. Ciekawi mnie, czy Sean wypowiedział swoje słynne słowa.
    Wiesz o które mi chodzi. ( ͡° ͜ʖ ͡°)

    OdpowiedzUsuń
  2. Znowu pierwsza. Pozdrawiam Natalię Falenty- super autorkę super blogów! 8) Hahaha. :D /Marta

    OdpowiedzUsuń
  3. O nie. Jednak nie pierwsza... Hahaha. Ale i tak pozdrawiam. :D /Marta

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepraszam bardzo, ale Sean był zajebisty, dlaczego mi to robisz?:))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, fajna nazwa XDDDD czy ta nazwa jest o mnie? /;
      ____________________________
      http://doyoulikedemons.blogspot.com/

      Usuń
  5. Co. Czy ty zabiłas jedyne co jej zostało? No nie. Pisz następny rozdział szybko! :(

    OdpowiedzUsuń
  6. o cholera - moja pierwsza myśl. Lepiej nie zabijaj Seana, bo boję się swoich dalszych odczuć ;_____;

    OdpowiedzUsuń
  7. o boże co z Sean'em
    jprd nie przeżyje jak on tego nie przeżyje
    moje pierwsze odczucia po tym co tu napisałaś too:
    OMG, WTF, Sean biedaczek co z nim
    aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa

    OdpowiedzUsuń
  8. Sean OMG :O
    Matko x.x
    Czekam na dalej :*

    OdpowiedzUsuń
  9. O. MÓJ. BOŻE. Pisz natychmiast kolejny rozdział. Muszę wiedzieć co dalej... aaaaa <3 <3 Jesteś najlepsza! :)

    OdpowiedzUsuń